niedziela, 24 lipca 2016

O Krainie Oz(u) w Suwalskim Parku Krajobrazowym, czyli spotkania z Rusałkami i Świteziankami wszelakimi.



H: Mamy swoja Krainę Oz i to całkiem blisko. Oz Turtulski (potraktowałem to w zapisie jako nazwę geograficzną). I dziś właśnie o tym, bo w ciągu dwóch ostatnich tygodni  trzykrotnie nas tam wciągnęło. Nasza kraina Oz(u) jest w sumie doliną i jak się człowiek mocno pochyli, rozejrzy,  to i mieszkańców tej magicznej krainy dostrzeże wśród traw i kwiatów.  My spotkaliśmy trzy Rusałki i Świtezianki (celowo piszę wielką literą). Taka magiczna kraina.

 fot. Hubert, Hania na ścieżce poznawczej "Dolina Czarnej Hańczy", a za drzewami Kraina Oz(u)
 

H: Na Suwalszczyźnie lodowiec nieźle zaszalał pozostawiając mnóstwo tworów. Praktycznie cały teren Suwalskiego Parku Krajobrazowego jest taką areną, popisem lodowca. Dziś jednak skoncentrujemy się na  ozie. A cóż to takiego?  Spróbujemy wyjaśnić w trakcie.
Oz zawsze kojarzył mi się z czarnoksiężnikiem (napiętnowanie literaturą)… z magią taką i przyznaję, że podróż doliną (górą i dołem) należy do ciekawych przeżyć estetycznych, a przy odrobinie wyobraźni, przekracza pewien stopień realności poprzez spotkania z makroświatem. Ależ tam buzuje…

fot. Hubert, pagórki "ozowate"

H: Czarna Hańcza po opuszczeniu Hańczy, najgłębszego jeziora w Polsce (o którym pisaliśmy - kliknij, zobacz tekst i zdjęcia ) spływa wartko w dół. Na swoje drodze mija już za chwilę głazowisko w Bachanowie i właśnie tam z Miłoszem trochę pobrodziliśmy ostatnio. To co widzi turysta na głazowisku (najlepiej wczesną wiosną lub jesienią,  bo kamienie są wtedy odkryte), to tylko przedsmak tego, co czeka na końcu kładki widokowej. 
Lubię brodzić w tym miejscu środkiem koryta, czasem po kamieniach, czasem po kolana w wodzie…  Widok powala, a czasami powalał brak równowagi na śliskich kamieniach. Zdarzyło mi się kiedyś… Trzeba zatem zachować czujność wchodząc do krainy Oz(u) drogą wodną.

M: Chodziliśmy z tatą po kamieniach i po wodzie. Tutaj po Czarnej Hańczy nie da się pływać kajakiem, bo za dużo jest kamieni. 

fot.Hubert, a Miłosz  brodzi...

fot. Hubert, kamienie, jak widać, liczne
 

fot. Hubert, taka kamienna biedronka, taka wyobraźnia...
 

fot. Hubert, a dla kontrastu kamienie w Czarnej Hańczy zimową pora...
 
 
H: Brodzenie było w tamtym tygodniu, a we wtorek przeszliśmy rodzinnie ścieżkę wzdłuż doliny Czarnej Hańczy, nad wspominanym Ozem Turtulskim  Najprościej wyjaśnić ten relikt polodowcowy  tak: „wał lub silnie wydłużony pagórek wzniesiony wskutek osadzania piasku i żwiru przez wody płynące pod lądolodem, w jego szczelinach lub na powierzchni” (tak stwierdza Wikipedia). Czyli mamy w dolinie Czarnej Hańczy, wzdłuż rzeki, 13 takich pagórków na długości prawie 3 kilometrów. Idąc skrajem doliny, oz widzimy pod sobą. Szczególnie dobrze widoczne jest to zjawisko z powietrza… do tego zimą… a ja czasem jestem w powietrzu i czasem nawet zimą… 

fot. Hubert, oz jesienny (zdjęcie z paralotni)

fot. Hubert, oz zimowy, to samo miejsce (zdjęcie z paralotni)

fot. Hubert, jeszcze raz to samo wzgórze (zdjęcie  z paralotni), bo chodziliśmy po nim w czwartek, 
czyli pokażemy też z dołu
 

M: Mieliśmy tylko dwa aparaty i to bez makro. Wszyscy chcieli robić zdjęcia i cały czas ktoś był zły, że nie może robić zdjęć. Tylko Hania nie chciała robić, ale to i tak jednego aparatu brakowało. 

H: Kolejny raz trafiliśmy do ruin młyna. Miałem okazję dotrzeć wodą i od strony głazowiska w Bachanowie, ale w sumie pierwszy raz zszedłem od strony ścieżki poznawczej. Kwiecie wszelakie obrodziło. Zaczęliśmy rodzinnie podglądać mieszkańców tej, jak to nazwałem Krainy Oz(u), a trochę się ich nazbierało. Hania wzbogaciła się też o kolejne pióro (chyba myszołowa) do swoje kolekcji (taką ma pasję dziewczyna)…  Ale wcześniej rozśmieszyła mnie kompletnie (jeżeli można tak rozśmieszyć). Teraz taka anegdota. Na ścieżce leżała sobie… no dobra eufemizmem polecę… pozostałość procesów trawiennych jakiegoś zwierzęcia. Spróbowałem zdefiniować głośno sprawcę tego naturalnego wszak działania organizmów wszelakich i zasugerowałem: lis. Hania podchwyciła wątek i skomentowała (i tym razem bez eufemizmu, bo cytat leci): „taka kupa przyrody”.  Prawda dobitna. Kupa przyrody wokół nas…

fot. Agnieszka, pod słońce
 

 fot. Agnieszka, taka łąka

fot. Hubert, Hania ma  pióro myszołowa... kolejne do kolekcji

fot. Miłosz, fruczak trutniowiec w akcji
 

fot. Hubert, Miłosz w akcji fotografowania fruczaka
 

fot. Agnieszka

 fot. Hubert, ruiny młyna
 

fot. Hubert, a w ruinach takie życie
 

fot. Hubert,  na murze wyrosła kalina...
 
fot. Agnieszka, żagnica wielka
 

fot. Hubert... ale zdjęcie ukradłem Agnieszce... nie chciałem oddać aparatu,
motyl zwie się polowiec szachownica... nazwa adekwatna, bo na polu i z szachownicą...
 

fot. Agnieszka, pierwsza spotkana świtezianka, bo tak zwie się ta pospolita ważka
 

fot. Hubert, błotniak stawowy na patrolu

fot. Miłosz, takie miejsce na polowanie

fot. Miłosz, dzierzba gąsiorek poluje
 

fot. Miłosz, a wrona siwa się przygląda... tylko czemu ma zamkniętą powiekę. "Ślepowron" taki.
 

fot. Agnieszka, my się też przyglądamy... Krainie Oz(u)

fot. Miłosz, my w dolinie


M: W czwartek razem z tatą i Hanią znów poszliśmy do tych ruin młyna, żeby zebrać jeszcze trochę materiału na  wpis. Byłem tu już kiedyś, ale teraz poznawaliśmy oz i go fotografowaliśmy. To takie górki, dlatego ja wolałem robić zdjęcia ptakom i owadom. Tata poszedł dalej, a ja zostałem, bo jakieś małe ptaki latały pomiędzy drzewami. Kiedyś zrobiłem tu zdjęcie raniuszka, ale było mocno poruszone. Myślałem, że może się uda spotkać go jeszcze raz, ale to były sikorki ubogie. A jak wracaliśmy, to na kamieniach skakały trznadle.  Dziś testowałem obiektyw 100-400 od pana Wojtka. Zrobiłem zdjęcia krów i okazało się, że nasz zestaw z telekonwerterem robi o wiele słabsze zdjęcia.

fot. Miłosz, sikorka uboga

fot. Hubert, Miłosz tropi sikorki z 400-setką
 

fot. Miłosz, trznadel na głazowisku

fot. Miłosz, a pliszka za kamieniem

H: Trzeci raz poszedłem z Hanią i Miłoszem klasycznie (w moim przypadku), przez głazowisko w Bachanowie. Po drodze spłoszyliśmy niestety sarny, ale ponieważ wiatr był korzystny i oz dawał nam osłonę, to udało nam się podejść kozła, który jak się okazało za daleko nie uciekł. Wciąż tropiliśmy też stwory łąkowe i napowierzne, te co w trawie się kryją i latają nad tymi przestrzeniami. 

fot. Hubert, kozioł przydybany
 

fot. Hubert, tak sobie idziemy po ozie
 

fot. Miłosz, taki kruk na wyschniętym drzewie...
 


H: A na tych łąkach spotkaliśmy aż trzy rusałki. Wspominałem wszak, że to magiczna kraina.

fot. Miłosz, motyl, który zwie się rusałka pawik
 

fot. Hubert, rusałka pokrzywnik

fot. Hubert, rusałka kratkowiec
 

 fot. Miłosz, a tu jeszcze Calpoteryx virgo... czyli samica świtezianki dziewicy
 (takie tłumaczenie z łaciny)

fot. Hubert, Miłosz na ozie (tym pokazywanym na zdjęciach z powietrza)

fot.Miłosz, schodzę z ozu... a na plecach ciekawostka. 
Plecak, który uszyłem własnoręcznie wiele lat temu (i wciąż mi służy). Bardzo praktyczna konstrukcja na szybkie wypady... 
zmieścił: statyw, dwa obiektywy i dwie małe butelki wody.

fot. Hubert, nie tylko ja schodzę z ozu, ale tu wariant zalesiony
 

fot. Hubert, a na dole grzyb... chyba zjadliwy

fot. Hubert,  wiele grzybów... też na dole

fot. Hubert, okazuje się, że nie byliśmy sami, dziewczyny sprawdzają stan ogrodzenia (taka praca)

fot. Miłosz, a na zakończenie pokląskwa na drucie...

H: Tak się zastanawiam nad złożonością przyrody. Ileż gatunków organizmów żywych mieści się na metrze kwadratowym powierzchni… Takiej kakofonii form życia można doświadczyć właśnie na łące i nie musi ona wcale być w Krainie Oz(u). Każdy ma  magiczną krainę tuż za drzwiami swego domu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz