czwartek, 17 grudnia 2015

O wczorajszym (jeszcze zimowym) spotkaniu z kopytnymi…



H: Wczoraj była zima. Dziś już sobie poszła.
Czasem dobrze mieć do pracy na późniejszą godzinę. Szczególnie jak warunki atmosferyczne nastrajają  pozytywnie do działania (wczoraj)… no i niektórzy (czyli ja) mogli sobie wyskoczyć przed szkołą w inne okoliczności przyrody, bo inni (Miłosz) akurat mieli  język polski.

 fot. Hubert, kilka kopytnych wie więcej niż ja

A te okoliczności były (wczoraj) rano jak z pocztówki. Bo szadź, bo słońce… Więcej zdjęć powstaje w słońcu. Bo tak lepiej. Malowanie światłem (fotografia)… ze światłem jest łatwiejsze.
Kilkaset metrów od cywilizacji (asfaltu znaczy) dostałem pierwszy strzał. Zaskoczyłem stado łań z dwoma młodymi bykami. „Indianin” ze mnie słaby, ale instynkt podpowiedział mi, żeby jechać dalej.  Za zakrętem  porzuciłem metalowego rumaka i ruszyłem skrajem lasu do łań.
Podchody raczej słabo mi wyszły (choć kierunek wiatru odpowiedni), bo stwory wiedziały o mnie szybciej niż ja o nich… zdążyłem tylko pstryknąć kilka razy… i stado dostojnie się spłoszyło. Najprawdopodobniej nieświadomie odciąłem im  drogę ucieczki, tą znaną i wielokrotnie zdeptaną. Musiały zatem pokonać przeszkodę, której wcześniej  nie zauważyłem… „pastuch”, drut aluminiowy dla bydła lokalnego w sezonie letnim przeznaczony…  Większość stada „zanurkowała” pod, ale trzy stwory najwyraźniej miały już doświadczenie w bliskich kontaktach z drutem o napięciu elektrycznym. Nie odważyły się przejść pod „pastuchem”. Wolały ruszyć na  mnie… (takie trochę dziwne uczucie, ale wytrzymałem)…  a właściwie na swoją utartą ścieżkę… Poszły w las.
Znów  zdałem sobie sprawę, że ograniczenia wprowadzane przez człowieka wpływają na życie fauny. Cały czas im fundujemy jakieś atrakcje…  a to płot, droga, czy inny wiatrak.

fot. Hubert, nurkowanie pod "pastuchem", zdjęcie po(d)glądowe

fot. Hubert, "atak", zdjęcie po(d)glądowe 

 fot. Hubert

Potem kolejna przygoda związana z ograniczeniami… Na drodze stała leciwa półciężarówka z belami siana. Nie było możliwości wyminięcia… płoty, rowy… Czyli próba zawłaszczenia  pewnej przestrzeni znojem człowieczym powiodła się. Tym razem to ja zostałem ograniczony.
 Jak się okazało sympatyczny pan z Aleksandrowa czekał na ciągnik, bo samochody tak mają, że się czasem psują (raptem jeden dzień zimy…). Za chwilę pojawił się „holownik”… który wyglądał tak, jakby sam potrzebował „holownika”. Poszły zatem z przytupem i strzałami spalin.
Przezornie jednak zatrzymałem się nad brzegiem jeziora i nie próbowałem jechać dalej za tym pociesznym konwojem. Poszedłem robić pocztówki. A oto kilka z nich.

fot. Hubert, to zrobione podczas rozmowy z panem  z  Aleksadrowa koło
(jak to określił) "Małego Paryża" (czyli Krasnopola)

fot. Hubert, i jeszcze jedno w stronę linii brzegowej Wigier

fot. Hubert... i kolejne "pocztówkaszcze"

fot. Hubert... a tak wyglądała trzcina... wczoraj. Jak była zima. Dziś wszystko płynie...

fot. Hubert, tracz nurogęś x 2

fot. Hubert, śpiące krzyżówki na tle klasztoru...

Nie zrobiłem tego złośliwie, nie było w moich myślach złej intencji, ale wracając z "jeziornej eskapady poszukiwania pocztówek" najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem, jak traktor holujący samochód wracał do domu... holowany przez inny traktor. Mieszkańcy wsi pokazali, że nie mają ograniczeń... sprzętowych. Holuj, a będziesz holowany.

Gdy jechaliśmy z Miłoszem do Darka Morsztyna robić materiał o psich zaprzęgach, gdzieś koło Gołdapi zobaczyliśmy nieoczekiwanie samotną łanię. Bezrefleksyjna, szybka kalibracja sprzętu, bo zwierzyna płowa zazwyczaj czujna jest… tylko czemu ta akurat taka samotna, jakoś mniej czujna i ta siatka… i jakieś żółte kolczyki  w uszach…  
Człowiek ma dziwne fanaberie. Próbuje przejąć władzę nad dzikimi z definicji zwierzętami…  hoduje, uzależnia, ogranicza,  „przytępia” instynkty. 
Czemu o tym?
Bo spotkałem też wczoraj dwa młode daniele. A w zasięgu nie dostrzegłem, żadnego ograniczenia w postaci płotu, drutu. Najprawdopodobniej spotkałem uciekinierów z jakiejś hodowli.  

fot. Hubert 


Daniele są gatunkiem obcym (choć już od dość dawna w Polsce hodowane)  i na naszych terenach nie występują dziko… chyba, że takiej dzikości zapragnęły przydybane osobniki. Zadały jednocześnie kłam mojej  refleksji  i  sobie taką wolność (występowanie dziko) zorganizowały. Za nic miały ograniczenia wymyślone przez człowieka.

Nie wysiadałem z samochodu, bo widać było brak lęku tych zwierzaków przed wszelkimi pojazdami. Mogłem do woli fotografować przez otwarte okno dwóch banitów.
Być może wiatr się zmienił, być może klapnęło zbyt głośno lustro w aparacie… ale w końcu daniele zbiegły do lasu (szczególnie pocieszne były ostatnie metry, kiedy to zwierzaki wybijały się z czterech „kopyt” równocześnie). 



Dwa dzisiejsze spotkania z kopytnymi i dwie diametralnie różne koncepcje .
Mocno widać jak łanie, wszak na wolności zrodzone, dbają o swoje bezpieczeństwo. Czujność i założenie, że w każdej chwili im coś grozi, jest może męczące, ale zapewnia dłuższe życie.
Wiem jedno… moje daniele, z takim niefrasobliwym nastawieniem do uzyskanej wolności, długo jej nie zaznają. Bo wolność, to trzeba szanować, "kochać i rozumieć"... a  jest kilka głodnych wilków i "wilków" w najbliższej okolicy …

Ograniczeń wokół wiele… a mnie niestety ograniczał czas. Pora do szkoły. 

PS. Nie wiem czemu, ale jak pokazałem Miłoszowi zdjęcia, to powiedział, że "szkoła jest...". albo nie powiem. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz