środa, 15 sierpnia 2018

O kolejnym daniu naturze w mordę. Próba felietonu z Czarną Hańczą w tle.


H: Jutro na festiwalu literackim „Patrząc na Wschód” (u Piotrka Malczewskiego w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą) będzie Marcin Meller, który felietonem się para i pewnie dlatego tak mnie jakoś w tym kierunku rzuciło (i Czarnej Hańczy i felietonu)…
Ale dziś nie będzie nic odkrywczego. Nic nowego… Będzie dużo pytań… ale jeszcze mniej odpowiedzi. Bo byłem, bo zobaczyłem… i nie wiem  co z tą przyrodą.
Czasem zastanawiam się ile jeszcze natura jest w stanie znieść „w mordę bicia”. Chyba każdy pojemnik musi się w końcu napełnić… albo opróżnić… i co wtedy?  Segregować, ograniczać, regulować? Czy dalej korzystać ze słomek. Czarna Hańcza płynie… a tekst raczej z tych naiwnych i patetycznych. 

fot. Hubert, znaczenie natury... ręką ludzką sadzonej...
 

H: Dziś trafiliśmy nad Czarną Hańczę. Na kładki… czyli tam, gdzie jest obszar ochrony ścisłej  i nie można spływać kajakiem, ani uprawiać innych form turystycznych. Tylko po kładce (ale raczej nie kajakiem). A to miejsce ma związek z wydarzeniem z końca lipca, bo wtedy  mieliśmy naszą lokalną katastrofę ekologiczną.

Oczyszczalnia ścieków nie spełniła swej zdefiniowanej nazwy i puściła w Czarną Hańczę to, czego nie powinna. Błąd człowieka mówią. Złe procedury mówią. Polityka włodarzy mówią. Tony śniętych ryb… czy 120 kilo.  Jedni bagatelizują, drudzy wyolbrzymiają. A ja czytam, słucham, patrzę… i mi smutno. Tak po ludzku (nie po „naukowemu”).

Dlatego dziś patrzyłem z mostu w nurt. Starałem się być wnikliwy, obiektywny. Szukałem odpowiedzi… chciałem ją sobie wypatrzeć.  Co zobaczyłem?  Woda wciąż płynie. Nartniki wciąż liczne wykorzystują napięcie powierzchniowe.  Trawy podwodne w zieloności falują… a roślinność brzegowa bujnie próbuje wtargnąć w nurt. Niby nic się  nie zmieniło… tylko ryb jakby brak. Może to przypadek… ale miałem okazję być w tym samym miejscu pod koniec czerwca i ryby na pewno pod mostem pływał. Dziś nie zobaczyłem żadnej…

Źle się stało. Ekosystem dostał od nas w mordę. Kolejny raz… Ciekawe czy choć wnioski wyciągniemy.

fot. Hubert, Czarna Hańcza z kładki... płynie

fot. Hubert, zielono

fot. Hubert

fot. Hubert

fot. Hubert, upadło... ale po coś...
 

 fot. Hubert, policzone... chyba w celach naukowych...

H: Pewnie natura sobie poradzi. Badania wody odpowiednich służb kolejny raz dowodzą, że nie ma zagrożenia… dla człowieka. Można się kąpać… i to jest jakby najważniejsze (dla wielu). Czyli…  że możemy odetchnąć, że koniec tematu? Pewnie Wigry przefiltrują i wykorzystają na swój sposób to, co zostało z tego ścieku…  Ale jakie wnioski ja się pytam? Tak sam siebie…

Ochrona bierna i ochrona czynna, to dwa terminy, które wciąż mocno się ścierają (także w mojej głowie). Jedni uważają, że dziś przyroda sobie już nie poradzi… dlatego jej pomagają (choć druga strona twierdzi, że to nie pomoc, a szkodzenie). Drudzy zakładają, że bez ingerencji człowieka natura sobie poradzi doskonale… jak czyniła przez  wieki. No i co?

Nic. Żadnych wniosków, tylko okopywanie pozycji. Temat kornika umarł w mediach "naturalnie". Temat wycinek drzew w Puszczy Białowieskiej, Bieszczadach (i nie tylko), co jakiś czas się pojawia, ale zaraz przykryją go jakieś igrzyska. Oskarżenia, pomówienia, przemoc werbalna i dosłowna… Kto ma rację?

Staram się zrozumieć obie stron. Pewnie i tak obiektywizmu nie zachowam, bo mam wyraźne skłonności…  bo tak mam. Nie lubię fanatyzmu w żadnej postaci, a z każdej strony jestem nim torpedowany,  zmuszany do zajęcia pozycji. Patriota – niepatriota (a jakie kryteria i kto ocenia), partia X – partia Y, nic się nie stało – stało się dużo. Aż nie mam ochoty wybierać… Dlatego chyba trzeba robić swoje (czyli jednak jest próba odpowiedzi). 

fot. Hubert, czy natura jest w stanie się po nas... zabliźnić?

(Teraz wątek edukacyjny)
H: Jakiś czas temu szedłem za matką z dzieckiem. Chłopak (na oko 6-7 lat) na oczach swej, pewnie kochającej, mamusi rozpakował jakiś samochodzik, a opakowanie rzucił pod nogi. Ich nogi.  Mama podziwiała pojazd ciesząc się szczęściem pociechy. Podniosłem pudełko, podszedłem  i powiedziałem, że coś im wypadło. Najciekawsza była reakcja chłopaka, który patrzył na matkę zmieniającą barwy. Śmietnik był kilkanaście metrów dalej. Czego zabrakło?

Mam wśród znajomych kilka osób, które naturę odwiedzają świadomie. Ot chociażby Marcin, zwany przeze mnie Rumcajsem, często nawiedza Zatokę Słupiańską i zażywa jej mokrych dobrodziejstw. Zażywa… i bardzo często zabiera ze sobą to, czego nie przyniósł. Bo przynieśli to niezwykle prości ludzie, którzy opróżniają i zostawiają gdzie popadnie… a część z nich pewnie wzrusza się oglądając obrazki w sieci, gdzie oceany  szumią tworzywem sztucznym. Brak przełożenia. Brak wyobraźni. Głupota i wygoda… nie u Marcina. 

fot. Hubert, ktoś już znalazł winnego... ale po groma niszczy tablicę?
 

(teraz wątek prawie religijny z tendencją do patosu, ale tak sobie myślę)
H: No i właśnie może warto taką akcję uskuteczniać. Ogarniać przestrzeń wokół siebie… Pierwsza reakcja zwykle  nosi tytuł: ale to nie ja to przyniosłem. Nie moje… mnie nie dotyczy… Ale chyba raczej trzeba reagować… bo nikt nie jest bez winy.

Zabierzmy czyjeś „upadki” ze swoimi. Może to nic nie znaczy, może to nic wielkiego…  ale to będzie nasza pokuta… za codzienne dawanie  naturze w mordę.

fot. Hubert,  5 minut przy moście... i taki urobek.


3 komentarze: