H: W sobotę zmierzyliśmy się z odcinkiem Czarnej Hańczy wyłączonym
całkowicie z ruchu turystycznego. Chcieliśmy sprawdzić, co zobaczyć można nad i
pod wodą… i teraz właśnie o tym. A przy okazji o Mazurach i Suwalszczyźnie (i
ich myleniu)… a Maraton Wigry dosłownie się nad nami przetoczył...
fot. Hubert, Miłosz kontempluje... dryfując poprzecznie.
H: Jest taki odcinek czarnej Hańczy, który korcił od lat. A wczoraj
był piękny, słoneczny dzień, taki bardzo turystyczny… jedno z chyba ostatnich tchnień lata… i
nikogo na wodzie. Bez turystycznych przepychanek na trasie… Szok... Szczególnie
po piątkowej, trochę przypadkowej wizycie w Mikołajkach, gdzie ledwo
przebrnęliśmy przez mazurską perłę „upszczoną” atrakcjami wszelakimi. Ścisk jak
na Krupówkach… skojarzenie tym bardziej trafne, bo nawet oscypki na ciepło sprzedawali...
Nigdy więcej takich miejsc. Za tłoczno, za gwarno, za tandetnie… Ale to moje odczucie (a o "dystansie ucieczki", który mnie jakoś definiuje już pisałem zobacz wpis). Czyli musi być kolejna dygresja rozbudowana, ale już bardziej pozytywna, bo..
Na szczęście udało nam się wyrwać
z tej matni… i znowu przypadkiem, tuż przed zachodem słońca, trafiliśmy
nad jezioro Łuknajno (ostoję ptactwa, rezerwat biosfery UNESCO). I teraz kilka słów o tym miejscu. Tu pierzą się łabędzie w masowych ilościach
(jak to w Mikołajkach). Weszliśmy na wieżę widokową, daleko co prawda od linii
brzegowej tego wytopiskowego jeziora, ale nawet z takiej odległości
wypatrzyliśmy kilka ciekawych okazów. A zdjęcia… wyjątkowo poglądowe… chodzi o
sam fakt. Bo rybołów z rybą w szponach nie jest zbyt częstą atrakcją… szkoda, że tak daleko…
fot. Hubert, Łuknajno, Miłosz i Hania podążają na wieżę widokową... na zachód
fot.Miłosz, Łuknajno, krzyżówki i łabędzie na horyzoncie
fot. Miłosz, Łuknajno, rybołów ze zdobyczą (daleko niestety)... ciekawe co złapał...
fot. Agnieszka, niektórzy patrzyli trochę bliżej... (Olympus TG-4 )
fot. Hubert, Hania wypatruje... i co wypatrzyła?
fot. Miłosz, czyżby jesień? Gęsi nad Łuknajnem
H: Tyle o Mazurach na początek... Co ciekawe niektórzy Suwalszczyznę wrzucają do jednego wora mazurskiego. Czekaliśmy chwilę na Marka (i spływ) z parą turystów z Dolnego Śląska. Pan, instruktor narciarstwa, myślał jeszcze kilka dni temu, że jedzie na Mazury. Nie jest to broń Boże "przytyk". Bo u nas też pewnie byłby problem: Dolny Śląsk i Górny... Dla niektórych to bez różnicy. Teraz nasz nowy znajomy już wie gdzie trafił z żoną. Tu gdzie mniej ludzi, tu gdzie ciszej i spokojniej… I na pewno będzie teraz ambasadorem Suwalszczyzny... bo chyba mu się u nas spodobało (dziś spotkaliśmy go ponownie... tym razem na rowerze koło Zatoki Słupiańskiej). Ale w sobotę na rzece spływano wyjątkowo obficie. Taki czas. Taka aura. Tak trzeba czasem…
M: Wczoraj popłynęliśmy z tatą kajakami po Czarnej Hańczy. Już
pływaliśmy w niej nie raz, ale dziś spłynęliśmy po zakazanym kawałku od Sobolewa do
ujścia rzeki do Wigier.
H: Obszar ochrony ścisłej wpływa zdecydowanie na mniejszy ruch…
właściwie „bez ruch”. Taki mieliśmy przywilej (w ramach realizowanego projektu pod patronatem Wigierskiego Parku Narodowego), a świadomość tej
samotności na trasie dodatkowo wprawiała w zachwyt.
Marek zwany Guciem, po raz kolejny
udostępnił nam bardzo dobre kajaki (jest jednym z naszych sponsorów projektu
(Wy)nurzeni - zobacz ofertę nie tylko kajakową: www.wigry24.pl) Ale zanim dostarczył nas do
Sobolewa, to byliśmy świadkami krótkiego kursu używania kajaka, który odbył się
w Maćkowej Rudzie. Po kolana w wodzie (prawie).
Wiele razy spływałem… w dwójkach, jedynkach… i wydawało mi się, że wiem jak wsiadać w ten eskimoski
wymysł. Tylko mi się wydawało… ale teraz
już znam technikę „okraczną” (tak ją sobie roboczo nazwałem). Nie omieszkałem
zatem już za chwilę z niej skorzystać, bo warunki brzegowe raczej skrajne mieliśmy na trasie…
fot. Hubert, takie zaangażowanie instruktorskie... w końcu Marek (wigry24.pl) ma na to papiery i wie co mówi turystom z Dolnego Śląska... i dla nas przy okazji... a jak kajaki, to tylko u Marka.
P.S. Marek nauczył też Miłosza (z dziewięć lat temu) jeździć na nartach zjazdowych... taka wszechstronność instruktorska i podejście pedagogiczne..
P.S. Marek nauczył też Miłosza (z dziewięć lat temu) jeździć na nartach zjazdowych... taka wszechstronność instruktorska i podejście pedagogiczne..
fot. Hubert, już na trasie w Sobolewie. Przekraczamy granicę... a na tym odcinku tylko my.
fot. Hubert, a tak wygląda okolica rzeki w Sobolewie o świcie ... we mgle
(zdjęcie z paralotni w towarzystwie kolegi)
M: Na początku płynęło się dosyć trudno, bo przed mostem było płytko. Cały
czas mieliśmy ostre zakręty, więc trzeba było dobrze manewrować, aby nie utknąć w
trzcinach. Był wartki nurt i nawet przez chwilę czułem się jak w górach, albo
na zawodach, które widziałem w telewizji, bo płynęliśmy przez malutki wodospad (zobaczcie akcję na filmie na końcu wpisu).
Kiedy wypłynęliśmy zza zakrętu,
to przed nami znajdowała się kłoda, która blokowała przepływ. Była mocno wpita
w brzegi, więc tata musiał się cofać i
szukać miejsca do wyjścia. Na szczęście się udało i popłynęliśmy dalej.
H: Kłoda „wyskoczyła” tuż przed wpłynięciem na odkryty obszar,
który kilkakrotnie fotografowałem z powietrza w różnych porach roku. Rzeka kluczy tu pośród traw i szczególnie
jesienią wygląda malowniczo… do tego stopnia, że jedno zdjęcie wisi u nas na
ścianie…
fot. Hubert, tuż za Sobolewem wersja z wczesnej wiosny, tędy płynęliśmy. Zdjęcie już na blogu pokazywane (zdjęcie z paralotni)...
fot. Miłosz, taka kłoda nam wyrosła... przydałby się toporek... ale będzie dopiero jutro... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Miłosz, trudno było wyjść na bagienny brzeg, do tego koło dwóch metrów głębokości...
ale udało się i nawet wiedziałem jak wsiąść ponownie do kajaka... ciekawe skąd? (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, a dalej czasem ciasno... jeszcze na tej otwartej przestrzeni pokazywanej z paralotni
fot. Miłosz, bliżej drzew... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, czasem w poprzek...
fot. Hubert, Czarna Hańcza, wspominane wyżej zdjęcie ze ściany. Szata wrześniowa. Tędy też wczoraj płynęliśmy (zdjęcie z paralotni)
fot. Hubert, trochę dalej już bardziej krągłe kształty... i do tego zimową porą, dla porównania klimatu (zdjęcie z paralotni)
fot. Hubert, wpływamy w drzewa... i cień.
fot. Milosz, taki krajobraz korzenny... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, kolejny krajobraz...
M: Zatrzymaliśmy się na brzegu, na takim dużym zakręcie, aby
ponurkować. Ubraliśmy się w pianki i
tata wszedł pierwszy. Zanurzyłem nogi i poczułem, że woda była lodowata. Tata
powiedział, że nie mam sensu żebym wchodził, bo prawie nic nie widać. Po kilku
minutach tata też wyszedł.
H: Miejsce z głębokością do dwóch metrów. Zakole. Wizura jednak nie
była najlepsza, ryb też za dużo nie kręciło się wokół mnie. Jednak nawet w
takim miejscu udało mi się zaobserwować ciekawą formę denną. Wyglądało to jak
porowata skała, w rzeczywistości miałem jednak do czynienia z „gliniasto-ilastą”
strukturą wypłukiwaną przez wodę. Tworzyło to fantazyjne ścianki i groty (jak bym się uparł, to bym się wcisnął... ale nie umiem pływać na wstecznym). Na
szczęście miałem dziś profesjonalne oświetlenie do filmowania pod wodą,
które rozjaśniało mi przestrzeń pod
nawisami.
fot. Hubert, taki popas...
fot. Hubert, pod wodą... taka widoczność. Okoń na wydmach.
fot. Hubert, podwodne wydmy na zakręcie.
fot. Hubert, brzeg rzeki tak zarasta, że aż wchodzi pod wodę, czyli kwiecie podwodne...
fot. Hubert, pod nawisami taka struktura dna... prawie jak skała...
fot. Hubert, na skarpie, wśród korzeni, formowała się... chyba gąbka słodkowodna. Do weryfikacji.
Normalnie bym nie zobaczył... latarka pomogła.
fot. Miłosz, takie wyjście...
M: Potem przepłynęliśmy pod kładką nad Czarną Hańczą. Nad nami
biegali ludzie. Najpierw myślałem, że to turyści, ale byli inaczej ubrani.
H: Maraton Wigry przetaczał się na nad nami. Właściwie
uczestnicy tej akcji, która już ma chyba status markowej imprezy. Maratończycy
wypadali gdzieś z Harcerskiej Drogi, biegli kładkami i Łąkową Drogą (przez
Wielkie Pole) oddalali się w kierunku Cimochowizny… taka plastyczna trasa.
fot. Hubert, maratończyk...czy maratonka? Wszak to kobieta po kładce przemyka...
fot. Miłosz, taki grzyb... na kładce... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, Miłosza widać, maratończyków widać... nawet kładkę widać,
ale kto znajdzie grzyba z powyższego zdjęcia?
fot. Hubert, a tak kładki wyglądają z paralotni, ta jaśniejsza nad bagienkiem... a wprawne oko dostrzeże wśród drzew, ten fragment, przy którym cumowaliśmy... widać też jakieś starorzecze, szczątkową odnogę Czarnej Hańczy.
H: Potem przed nami był kręty odcinek wśród grądowego lasu. Po
drodze słyszeliśmy wielokrotnie kwilące bieliki… mają pewnie gniazdo w okolicy.
Ptaków jednak nie dostrzegliśmy.
M: Bliżej Wigier zobaczyliśmy jakąś starą kładkę przez rzekę. Tata
powiedział, że ktoś ją przepiłował, bo część po drugiej stronie trochę spłynęła
i leżała wzdłuż brzegu. Było też dużo śladów wydeptanych przez jakieś duże
zwierzęta. Takie miejsca gdzie przechodziły przez rzekę.
fot. Miłosz, stara kładka... odpiłowana... zbyt blisko ujścia do Wigier (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, tam gdzieś kwilił bielik...
fot. Miłosz, czasem było dość szeroko... ale to już bliżej Wigier... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, właśnie takie krajobrazy... tylko woda jeszcze mniej przejrzysta...
dlatego mamy efekt lustra
fot. Hubert, paprocie, pokrzywy i inne kwiatki brzegowe...
fot. Hubert, kompozycja drzewna z dziobami kajaków.
fot. Hubert, złamało się i leży na dnie...
M: Było naprawdę super, ani jednego człowieka oprócz nas, ale rzeczą, która mnie zasmuciła było to, że rzeka jest bardzo zaśmiecona, ponieważ wszystkie śmieci spływały z Suwałk.
H: Lodówka, podstawa monitora… to te większe „fanty”, do tego mnóstwo butelek i puszek, które zatrzymały się na naturalnych przeszkodach. Te w naszym zasięgu podjęliśmy… reszta dryfuje dalej… Teoretycznie na ten obszarze człowiek nie ma wstępu. Wstępuje jednak nachalnie… sam nie może, to chociaż swoje śmieci pośle… Jakim trzeba być debilem, żeby świadomie te śmieci w przestrzeń rzeczną wpisywać. Robimy pod siebie.
Już w Starym Folwarku spotkaliśmy
Michała, który miał filmować Maraton Wigierski,
jednak kontuzja wykluczyła go z tego przedsięwzięcia (i ponoć kajaki
miały w tym swój udział). Krótka wymiana zdań i dobra informacja, że we
wrześniu planowany jest „spływ sprzątający” ten odcinek.
Przez kilka lat z młodzieżą z
mojej szkoły (z Zespołu Szkół Technicznych) pływaliśmy wrześniową porą, ale na odcinku "za Wigrami". Takie
sprzątanie świata z kajaka… Miłosz też raz płynął i zbierał… A kilka worków
„dóbr” zawsze się nazbierało…
fot. Hubert, tak się człowiek wpisuje w krajobraz Czarnej Hańczy...
fot. Hubert, Miłosz w akcji sprzed lat... "Sprzątanie Świata z Kajaka". Też na Czarnej Hańczy, ale odcinek za Wigrami, rok 2010.
H: Było już widać miedzy drzewami prześwity nieba nadwigierskiego. Konsekwentnie
zbliżaliśmy się do wypływu. Trasę znałem tylko z powietrza… ale teraz wyraźnie
było widać, dlaczego Czarna Hańcza ma kolorystyczny odnośnik w nazwie. Woda
wyraźnie „zczerniała”. Za co w dużej mierze odpowiadał nanoszony muł… No i trochę jakby węziej się robiło. Czasem
trzeba było przebijać się przez zielony kożuch traw, które całkowicie zakrywały
nurt.
M: Kiedy byliśmy już blisko ujścia, to zaczęły się trawy, ale na szczęście daliśmy radę przepłynąć. Tata wziął mnie na hol, ale ani razu tak naprawdę linka się nie naprężyła do końca. Trzeba było tylko mocno wiosłować.
fot. Hubert, najpierw niewinnie sobie zarastała...
fot. Hubert, ale już za chwilę trzeba było się miejscami przebijać...
fot. Hubert, rzeka w zaniku... a wiosłować trzeba
fot. Hubert, ostatnia prosta, ale już ścieżką...
fot. Hubert, już widać Wigry
fot. Miłosz, wypływ od strony jeziora... (Olympus TG-4 w dodatkowej obudowie)
fot. Hubert, a tak wygląda ujście Czarnej Hańczy do Wigier... widziane z paralotni... kilka lat temu mniej zarośnięte.
fot. Hubert, wariant zimowy (zdjęcie z paralotni)
H: Wypływ Czarnej Hańczy do Wigier nie jest jakiś niezwykle
spektakularny. Z daleka pewnie nawet go nie widać… Miłosz zauważył, że przy
samym wypływie jest bardzo płytko… kilkanaście centymetrów wody... a potem tylko czarny muł, w
którym wiosło znikało prawie całe. Taki fragment Zatoki Hańczańskiej.
M: Zobaczyłem klasztor i pomyślałem, że dobrze, że nie musimy tam płynąć, bo był bardzo daleko. Tata powiedział mi jednak, że musimy. Rzeką było łatwiej, bo prąd pomagał, a teraz był najgorszy odcinek, bo był długi i ciężko było wiosłować, ale się udało. Po drodze do punktu zostawienia kajaków, czyli koło Muzeum Wigier, minęliśmy kilka traczy, perkozów i kormoranów.
fot. Hubert, teraz "tylko" przez Wigry... minąć kilka wysepek (Miłosz na zdjęciu właśnie jedną minął), opłynąć charakterystyczny półwysep w Cimochowiźnie, a potem Półwysep Klasztorny...
fot. Hubert, dlaczego charakterystyczny półwysep w Cimochowiźnie? Bo tak wygląda jego fragment widziany z powierzchni wody...
fot. Hubert, a tak wygląda półwysep w całej okazałości... widziany z paralotni.
Czerwoną kropką zaznaczyłem miejsce, z którego zrobiłem powyższe zdjęcie...
perspektywa czasem ma znaczenie... No i wiadomo dlaczego "charakterystyczny".
H: Wspominany „bez ruch” skończył się w momencie wpłynięcia na Wigry. Wędkarze „elektryczni” i "manualni", motorówka „goprowców”, a za chwilę policji wodnej, mnóstwo żagli po horyzont… a na koniec jeszcze statek wycieczkowy i "tabun" ludzi pławiących się i plażujących na „Płytach”. Cywilizacja turystyczna. Niech tylko śmieci ze sobą zabierają.
fot. Hubert, taka cywilizacja turystyczna... "Płyty" na horyzoncie...
H: A na koniec pokazujemy materiał filmowy, który udało nam się nakręcić... Taka krótka prezentacja tego, co już niedługo złożone będzie w większa całość.
tytuł: Czarna Hańcza na odcinku obszaru ochrony ścisłej.
realizacja: Miłosz i Hubert Stojanowscy
czas trwania: 50 sekund
--------------------------------------------------------------------------------------
GŁÓWNY PARTNER EKSPEDYCJI:
Sprzęt do fotografii podwodnej użyczyła firma
patroni i sponsorzy
Mistrzu! Sprawdź czy jeszcze masz "to zdjęcie" u siebie na ścianie? Jakoś tak się dziwnie plecie, że "to zdjęcie" o roboczym tytule "M jak miłość" wisi aktualnie na ściance za moimi plecami :) Poza tym piękne "spłynęcie".
OdpowiedzUsuńTak. Mam. Twoje ma sygnaturę 01... a moje 02 :)
UsuńPięknie to wygląda (no, oczywiście poza tą stertą śmieci :(). Zazdroszczę możliwości przepłynięcia, mi się w tym roku nie udało w ogóle - z racji ciąży, ale już planuję pływanie z młodym jak najszybciej się uda :)
OdpowiedzUsuńA pamiętam, że na studiach zawsze z koleżanką tłumaczyłyśmy znajomym różnicę między Warmią, Mazurami i Suwalszczyną (koleżanka z Warmii, ja co prawda Wrocław, ale mocno związana z Suwałkami) :)
toporek by się przydał, czyli jednak zakup praktyczny a nie "widzimisie" :P
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuń"Krótka wymiana zdań i dobra informacja, że we wrześniu planowany jest „spływ sprzątający” ten odcinek."... Gdzie można znaleźć informacje na temat tego spływu?
Pływa się tam dokładnie tak samo jak tutaj: http://petrelpiotr.blogspot.com/2016/08/cisza-nad-yna.html. Fajna relacja. Tą Hańczą nie spływałem. Od Wigier natomiast tak i to nie raz.
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa widać, piękne zdjęcia. Muszę się tam wybrać, na tym spływie jeszcze nie byłam. Zainwestowałam nawet w nowy sprzęt, rzutki ratownicze, kapoki, plecaki wodoszczelne to bardzo ważne akcesoria.
OdpowiedzUsuń