H: Wciąż jestem zwolennikiem idei „po co daleko jechać, jak tu i
tak jest (prawie) wszystko”. A nawet jak czegoś nie ma… to jest jeszcze wyobraźnia. Ten, kto nauczy się dostrzegać tematy tuż za progiem... zobaczy je znacznie szybciej także w jakimś Nepalu.
Dziś piszemy o
kilku przejazdach (i przelocie) w promieniu zaledwie kilku kilometrów od Suwałk. A
przez ten tydzień spotkań na ziemi i w powietrzu było bez liku. Czyli jak na autostradzie…
fot. Miłosz, żurawie startują... tu 17 sztuk... a poza kadrem pewnie jeszcze 80
H: Zawsze chciałem zobaczyć sejmik żurawi. Taki duży. Bardzo duży.
Lata temu jechałem pociągiem osobowym z Olsztyna do Ełku i gdzieś po drodze, prawie tuż
przy torach, stały żurawie. Tysiące na ziemi, a drugie tyle w powietrzu…
Dobrze, że pociąg był osobowy i bardzo wolny. Powidok w głowie wciąż jest.
Taką namiastkę sejmiku
namierzyliśmy z Miłoszem tuż za Suwałkami. Bardzo blisko, a żurawi prawie
sto. Tak właściwie to raczej chyba noclegownia... Ale najpierw były czajki w stadach. Wreszcie
u nas.
fot. Miłosz, czajki i szpaki na rżysku
fot. Miłosz, czajki, szpaki... i chyba głowacze nad rżyskiem...
fot. Hubert, czajki prawie nad tym samym polem, ale dwa dni później...
H: Miłosz wysiadł z samochodu. Założenie było takie, że tylko na chwilę. I tyle go widziałem… to znaczy widziałem jak biega po rżysku, ale tak jakby coraz bardziej się oddalał. Czajki wyraźnie go wciągały w jakąś grę.
Wyjąłem lornetkę, a irytacja narastała. On
robi zdjęcia, a ja stoję na poboczu… i
patrzę na scenkę rodzajową… z kozłem tym
razem. A widzę to: Miłosz stoi przed
kozłem. Stoją tak sobie. Tylko czemu mój syn nie robi zdjęcia dorodnemu samcowi
sarny, a szuka czegoś na rżysku. Poszedłem za synem...
M: Zobaczyłem śpiącego na rżysku kozła i zacząłem do niego
podchodzić, bo czajki poleciały już za górę.
Po chwili kozioł mnie zobaczył, ale jeszcze trochę leżał. W końcu wstał
i zaczął uciekać dużymi susami. Nie biegł do lasku, tylko jakby mnie okrążał, zaraz
się zatrzymał i patrzył na mnie. Wtedy zobaczyłem skowronka prawie pod nogami i
zacząłem robić mu zdjęcia. Potem znów wróciłem do kozła, który na mnie czekał.
fot. Miłosz, kozioł, taki śpiący królewicz
fot. Miłosz, skowronek na rżysku...
fot. Miłosz, kozioł już nie śpi... już skacze (ale tylko kilka susów)
fot. Miłosz, buszujący w... po rżysku II
H: Miłosz
wypłoszył towarzystwo, a mi zostały tylko pióra. Przed laty robiłem taki
cykl: Aves peregrinae (Ptaki przelotne) i fotografowałem pióra ptaków
pozostawione w różnych miejscach... dostałem nawet wyróżnienie za ten cykl w
konkursie, gdzie wśród jurorów był Wiktor Wołkow...
fot. Hubert, wróciłem do korzeni... pióro czajki... a po sesji pióro do kolekcji. Hania się ucieszy.
fot. Hubert, żurawie też tam były...
M: Zobaczyliśmy na tym samym polu kilka żurawi. Tata chciał je
okrążyć i podejść od takiego lasku, ale po chwili zobaczyliśmy duży klucz
żurawi jak zaczyna lądować pod lasem za starą żwirownią. Tata powiedział, że to za daleko i idziemy do tych na polu.
H: Miłosz mnie przekonał. Chciałem podejść te na polu, ale jednak
zawróciliśmy. Problem był ze słońcem, bo konsekwentnie zbliżało się do
horyzontu. Czy raczej horyzont do słońca (Kopernik wszak stwierdził brak ruchu
niektórych ciał niebieskich, a ruch zupełnie innych… a w języku to słońce wciąż
„zachodzi”).
M: Udało nam się podejść dość blisko i mogliśmy z góry patrzeć jak
żurawie chodzą sobie przy wodzie. Ale
było już coraz ciemniej i trudno było zrobić zdjęcie. Do tego spłoszyliśmy
lisa. Tata miał pomysł.
fot. Miłosz... lecą do "noclegowni", więcej poza kadrem...
H: Wróciliśmy na drugi dzień. Wcześniej. Taki chytry plan.
Wymyśliłem, żeby pojawić się tam przed żurawiami, a zakładałem, że jednak tu
nocują. Tylko, że z zakładami jest tak, że zawsze ktoś przegrywa. Pomysł
okazał się skuteczny do bólu, bo już za chwilę mieliśmy pierwszy bardzo
bliski kontakt z żurawiem. A właściwie z kawałkiem żurawia, który
prawdopodobnie jeszcze bliżej spotkał się z lisem, który rezydował na skarpie.
fot. Hubert, (bardzo)
martwa natura, taki przypadek... mieliśmy podchodzić w innym miejscu...
M: Razem z mamą i tatą poszliśmy na żurawie. Najpierw rozłożyliśmy czatownię w złym
miejscu, bo było tam dużo mrówek. Potem się schowaliśmy i czekaliśmy. Na
szczęście się nie nudziłem, bo najpierw
przyleciał kobuz i ładnie zawisał i machał skrzydłami. Potem tata zobaczył
innego ptaka, który chodził po brzegu.
H: Czyżby kwokacz?
Mądrzejszy jestem, bo sprawdziłem w atlasie. Widziałem różne brodźce, bekasy… ale takiego
gościa jeszcze nie. Wikipedia podaje: „W Polsce pojawia się nielicznie, lecz
regularnie podczas przelotów w kwietniu-maju i lipcu-listopadzie”. Ciekawe spotkanie z nielicznym, bo (w naszym
przypadku) pojedynczym osobnikiem. Do
tego takim śpiewem nas uraczył (kliknij i posłuchaj zaniepokojego kwokacza)
fot. Miłosz, najpierw kobuz w zawisie
fot. Miłosz, kwokacz na żwirowni
fot. Miłosz, ten sam kwokacz...
fot. Agnieszka, w czatowni... Miłosz nagrywa kwokacza, a ja stabilizuję...
M: Potem nadleciały dwa żurawie i nad nami krążyły. Tata
powiedział, że pewnie nie pasuje im nasza czatownia, bo zaraz odleciały. Za pół
godziny znowu przyleciał jakieś dwa i one jednak zdecydowały się na lądowanie.
Usiadły trochę dalej niż wczoraj, ale i tak udało mi się zrobić zdjęcie, które
wyglądało jak na pustyni.
H: Dobrze, że te dwa siadły, bo już po kilkunastu minutach
przyleciała właściwy szwadron żurawi. Po „kręgu nadlotniskowym” ptaki wysunęły podwozia i
rozpoczęły podejście… Siadły, a my
wreszcie mieliśmy sejmik w pełnej krasie. Niestety prócz klangoru słyszeliśmy
inny, bardziej dominujący (i drażniący) dźwięk. Jak ktoś był w pobliżu czynnej
żwirowni, to wie o czym piszę. Żurawiom
jednak te zgrzyty zupełnie nie przeszkadzały…
M: Tata zaczął się zastanawiać jak wyjdziemy z czatowni, żeby nie
przestraszyć żurawi i wtedy zza góry wyjechała jakaś duża koparka, która
spychała żwir. Robiła tak kilka razy i żurawie postanowiły odlecieć.
fot. Miłosz, pierwsze dwa... taka forpoczta...
fot. Miłosz, lecą następne. Przynajmniej dwa już wysunęły podwozie...
fot. Miłosz, siadły sobie...
fot. Miłosz, wyraźne zaniepokojone... spych w pierwszym nawrocie zrobił swoje...
fot. Miłosz, jednak ucieczka...
fot. Hubert, a wyżej trochę więcej słońca...
H: Żwirownie licznie rozmnożyły się po okolicy. Szpecą i
wgryzają się w glebę tworząc pustynne krajobrazy. Te bardziej nieczynne nawiedzają
miłośnicy sportów motorowych, ale widać jak przyroda sobie radzi i zasiedla
sztucznie stworzone przestrzenie. Kwokacz, noclegownia żurawi i lis...
Czasem spoglądam na te „kupy”
piachu z paralotni i czasem spotkam kogoś w locie (poniższe zdjęcia z paralotni zrobiłem 25 sierpnia tego roku).
fot. Hubert, stado czajek (te liczne kropki jakby co) nad żwirownią w Sobolewie
fot. Hubert, czyżby czaple białe nad żwirownią (zdjęcie z paralotni)
fot. Huber, a tu tak kolega pomyka (po drugiej stronie żwirowni)
H: Kolejny szybki wypad za miasto, ale tym razem samotnie... Miłosz został z Gałczyńskim (klasyk na pamięć i ku pamięci… taka poezja wciąż wrześniową porą wymagana... no bo kto nie uczył się o tych, co "prosto do nieba czwórkami szli"), a ja pojechałem rozpoznać teren do kolejnego projektu tuż za Suwałkami (ale z drugiej strony). Rozpoznawałem i spotkałem dwóch chłopaków jadących wierzchem. Z czego jeden tradycyjnie na koniu (i tradycyjnie na oklep). Drugi jakby współcześniej…
fot. Hubert, tak jeszcze się dzieje w okolicy...
H: Rozpoznałem teren, a
potem postanowiłem przebić się w pobliże
„żurawiej” żwirowni. Dzisiejsza aura
wyraźnie sprzyjała tworzeniu się efektu halo i chmur, które budowały się na
wysokościach „okołocirrusowych” (z czego wiele po przelocie samolotów pasażerskich,
a latają po suwalskim niebie jak po „korytarzu”). No i takie zdjęcie mi się
zamarzyło z żurawiami na tle takiego właśnie nieba…
fot. Hubert, takie niebo... sporo się podobnych w sieci pojawiło w tym dniu... mam i ja.
H: Marzyły mi się żurawie na niebie…
a wyszedł łoś z trzciny, a właściwie klępa.
Taka historia na koniec teorii
spiskowych.
fot. Hubert, to chyba na tego łosia zaczailiśmy się dwa wpisy temu (a wtedy wyszły sarny)...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz