niedziela, 4 września 2016

O rodzinnym podglądaniu pewnej sarniej rodziny. Tuż za zakrętem.



H: Co  można robić przed zachodem słońca? Oczywiście zdjęcia. Najlepiej zdjęcia rodzinnie… a komu? Rodzinie, ale niepełnej. Tak już jest, że samiec sarny, kozioł, nie śledzi rozwoju swoich pociech… Nie wie co traci.
I dziś właśnie o takiej rodzinnej „podglądance” fauny okolicznej, bo przygoda może czekać już za zakrętem. Trzeba tylko się trochę wysilić.

fot. Miłosz, Sarna z młodymi…
 

fot. Miłosz, a tu taki wspominany wyżej kozioł z „rozbitej rodziny”, samotny jak nic… 
ten egzemplarz akurat z  sobotniej przygody (ale o tym w kolejnym wpisie)
 

H: Po raz kolejny udowodniliśmy przede wszystkim sobie, że nie trzeba jeździć za horyzont, by doświadczyć  inspirujących kontaktów z naturą. 
Krzywólka… tuż za naszymi „wydmami” uformowanymi przez maszyny wydobywające żwir… Trzy minuty samochodem od ostatniego ronda na Sikorskiego.  
Siedzieliśmy rodzinnie na skraju doliny Czarnej Hańczy, rzeki, która już za chwilę przekracza granice miasta. Za plecami mieliśmy miasto (tak trochę po prawej), a przed nami bagienko, gdzie co roku para żurawi wyprowadza lęg, czasem przemknie sarna, lis lub inny łoś. Bliskość miasta, zasieki, „pastuchy” elektryczne i dość częste spacery mieszkańców Suwałk zdecydowanie zakłócają rytm tej przyrody… ale zwierzęta sobie radzą. Bo muszą.

fot. Hubert, rodzinne czatowanie w realu
 

 fot. Agnieszka, a tak widziały nas sarny... tylko w odcieniach szarości raczej...

fot. Agnieszka, Hania też wie jak się maskować przed sarnami, a oko wypatruje...

H: Była kiedyś taka gra podwórkowa. Narysowane na piachu koło podzielone na równe części w zależności od ilości grających. Kamień, który trzeba było precyzyjnie kopnąć (czasem występowała też  wersja z odrzucanym patykiem). Odmierzanie stopami i odcinanie terenu przeciwnika.  Konsekwentne ograniczanie „przestrzeni życiowej” współgracza. Tak samo robimy z przestrzenią życiową zwierzaków.  Tniemy, wydzielamy i grodzimy… często bezmyślnie. Ale one starają się funkcjonować mimo tej naszej nachalności...
Jakiś czas temu czytałem w sieci wpis o etyce fotografującego przyrodę…  głównie jej wariant mobilny, czyli faunę.  Dziś niemal każdy ma dostęp do sprzętu fotograficznego, a jak już go nabędzie (koniecznie w zestawie z długim „zumem”),  to zaczyna robić fotki tworom wszelakim. Tabun fotografów atakuje zatem z każdej strony siedliska, sejmiki, bukowiska, rykowiska… Sztuką jest podejść zwierzę tak, by w nieświadomości swej dało się podglądać obserwatorom. Taki ideał.
Nam się właśnie taka sztuka udała. Satysfakcja tym większa.

M: Poszliśmy wszyscy na górkę na Krzywólce. Rozłożyliśmy szybko taką przenośną czatownię, bo dziadek Waldek mówił, że widział tam wcześniej łosia. Ledwo się wszyscy zmieściliśmy w tej czatowni. Nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze zakryć, a  tata powiedział, że z prawej strony idzie sarna z młodymi. Zaczęliśmy podglądanie.

fot. Miłosz, żerują sobie...

fot.Agnieszka, niby ciasno w czatowni, a kącik zabaw też był... 

H: Dobry wiatr (w twarz) i dobre maskowanie… no dobra: prowizoryczne maskowanie, sprawiło, że koza z młodymi szła równolegle do naszego wzniesienia. Sarny żerowały nieświadome naszej obecności i podeszły naprawdę blisko.Podeszły, przeszły i odeszły...

M: Wszystkie sarny jadły trawę, ale przez cały czas jakaś podnosiła głowę i rozglądała się dookoła. Trudne mają życie, bo muszą cały czas być czujne żeby przeżyć. Małe sarenki czasem podskakiwały i się rozbiegały, ale zawsze były blisko swojej mamy. Zrobiłem sporo zdjęć, a tata tylko filmował.

fot. Miłosz, rodzinne...

fot. Miłosz, a tu takie indywidualne przyłapanie, patrzy jakby na nas... może wyczuła liska?


H: Sarny łatwo oszukać, bo ponoć nie odróżniają kolorów. Jeżeli będziemy trwali w bezruchu, to jest szansa, że nawet bez specjalnego maskowania uda nam się coś podejrzeć. 
Ciemniej się robiło z każdą minutą. Zdążyliśmy jeszcze tylko dojrzeć po drugiej stronie bagna kolejne stado saren złożone z sześciu sztuk. Ruch zatem w przyrodzie na Krzywólce.
Obcowanie ze zwierzakami w ich naturalnym środowisku, a właściwe ich bezczelne podglądanie, daje mi wielką satysfakcję.  Takie niemal sakralne doświadczenie.

Hania też to przeżyła na swój sposób, bo na drugi dzień spróbowała trudnej sztuki malowania dość grubym pędzlem… Co ciekawe, w swojej pracy uwzględniła tylko te… jak to nazwała: „słodziaki”… a słońce jest artystycznym,  ale jednak fikcyjnym elementem (przynajmniej w tak zdecydowanie jaskrawej formie).
 
rys. Hania, Małe sarny na wypasie, technika: gruby pędzel maczany w plakatówce (kropki na sierści też są zamierzone... wróćcie do zdjęć Miłosza w celu porównania)
 

H: Ten dzisiejszy wpis jest trochę jakby odpowiedzią na komentarz do naszego ostatniego postu... Ten kto pisał wie o czym piszę :) Dziś był zatem jeden wątek... chyba (?)

Narobiło nam się trochę materiału… jeszcze wakacyjnego, a tu kolejne przygody  na horyzoncie…. 
Już wkrótce napiszemy o innych obserwacjach poczynionych w sobotę z naszej przenośnej czatowni. Też całkiem blisko Suwałk (ten kozioł  prezentowany na początku znowu się pojawi)… Tylko podglądana rodzina jakby liczniejsza. Prawie stu przedstawicieli. W sobotę dotknąłem żurawia. Dosłownie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz