H: Co można robić przed
zachodem słońca? Oczywiście zdjęcia. Najlepiej zdjęcia rodzinnie… a komu? Rodzinie,
ale niepełnej. Tak już jest, że samiec sarny, kozioł, nie śledzi rozwoju
swoich pociech… Nie wie co traci.
I dziś właśnie o takiej rodzinnej
„podglądance” fauny okolicznej, bo przygoda może czekać już za zakrętem. Trzeba
tylko się trochę wysilić.
fot. Miłosz, Sarna z
młodymi…
fot. Miłosz, a tu
taki wspominany wyżej kozioł z „rozbitej rodziny”, samotny jak nic…
ten egzemplarz akurat z sobotniej przygody (ale o tym w kolejnym
wpisie)
H: Po raz kolejny udowodniliśmy przede wszystkim sobie, że nie
trzeba jeździć za horyzont, by
doświadczyć inspirujących kontaktów z naturą.
Krzywólka… tuż za naszymi „wydmami”
uformowanymi przez maszyny wydobywające żwir… Trzy minuty samochodem od ostatniego ronda na Sikorskiego.
Siedzieliśmy rodzinnie na skraju doliny Czarnej Hańczy, rzeki, która już
za chwilę przekracza granice miasta. Za plecami mieliśmy miasto (tak trochę po
prawej), a przed nami bagienko, gdzie co roku para żurawi wyprowadza lęg, czasem przemknie sarna, lis lub inny łoś.
Bliskość miasta, zasieki, „pastuchy” elektryczne i dość częste spacery mieszkańców
Suwałk zdecydowanie zakłócają rytm tej przyrody… ale zwierzęta sobie
radzą. Bo muszą.
fot. Hubert, rodzinne
czatowanie w realu
fot. Agnieszka, a tak widziały nas sarny... tylko w odcieniach szarości raczej...
fot. Agnieszka, Hania też wie jak się maskować przed sarnami, a oko wypatruje...
H: Była kiedyś taka gra podwórkowa. Narysowane na piachu koło
podzielone na równe części w zależności od ilości grających. Kamień, który trzeba
było precyzyjnie kopnąć (czasem występowała też wersja z odrzucanym patykiem). Odmierzanie
stopami i odcinanie terenu przeciwnika.
Konsekwentne ograniczanie „przestrzeni życiowej” współgracza. Tak samo
robimy z przestrzenią życiową zwierzaków. Tniemy, wydzielamy i grodzimy… często
bezmyślnie. Ale one starają się funkcjonować mimo tej naszej nachalności...
Jakiś czas temu czytałem w sieci
wpis o etyce fotografującego przyrodę… głównie
jej wariant mobilny, czyli faunę. Dziś
niemal każdy ma dostęp do sprzętu fotograficznego, a jak już go nabędzie
(koniecznie w zestawie z długim „zumem”), to zaczyna robić fotki tworom wszelakim. Tabun
fotografów atakuje zatem z każdej strony siedliska, sejmiki, bukowiska, rykowiska…
Sztuką jest podejść zwierzę tak, by w nieświadomości swej dało się podglądać
obserwatorom. Taki ideał.
Nam się właśnie taka sztuka
udała. Satysfakcja tym większa.
M: Poszliśmy wszyscy na górkę na Krzywólce. Rozłożyliśmy szybko
taką przenośną czatownię, bo dziadek Waldek mówił, że widział tam wcześniej łosia.
Ledwo się wszyscy zmieściliśmy w tej czatowni. Nie zdążyliśmy się jeszcze
dobrze zakryć, a tata powiedział, że z prawej strony idzie sarna z młodymi. Zaczęliśmy podglądanie.
fot. Miłosz, żerują sobie...
fot.Agnieszka, niby ciasno w czatowni, a kącik zabaw też był...
H: Dobry wiatr (w twarz) i dobre maskowanie… no dobra:
prowizoryczne maskowanie, sprawiło, że koza z młodymi szła równolegle do
naszego wzniesienia. Sarny żerowały nieświadome naszej obecności i podeszły
naprawdę blisko.Podeszły, przeszły i odeszły...
M: Wszystkie sarny jadły trawę, ale przez cały czas jakaś podnosiła
głowę i rozglądała się dookoła. Trudne mają życie, bo muszą cały czas być
czujne żeby przeżyć. Małe sarenki czasem podskakiwały i się rozbiegały, ale
zawsze były blisko swojej mamy. Zrobiłem sporo zdjęć, a tata tylko filmował.
fot. Miłosz, rodzinne...
fot. Miłosz, a tu takie indywidualne przyłapanie, patrzy jakby na nas... może wyczuła liska?
H: Sarny łatwo oszukać, bo ponoć nie odróżniają kolorów. Jeżeli
będziemy trwali w bezruchu, to jest szansa, że nawet bez specjalnego maskowania
uda nam się coś podejrzeć.
Ciemniej się robiło z każdą minutą.
Zdążyliśmy jeszcze tylko dojrzeć po drugiej stronie bagna kolejne stado saren
złożone z sześciu sztuk. Ruch zatem w przyrodzie na Krzywólce.
Obcowanie ze zwierzakami w ich
naturalnym środowisku, a właściwe ich bezczelne podglądanie, daje mi wielką
satysfakcję. Takie niemal sakralne
doświadczenie.
Hania też to przeżyła na swój
sposób, bo na drugi dzień spróbowała trudnej sztuki malowania dość grubym pędzlem…
Co ciekawe, w swojej pracy uwzględniła tylko te… jak to nazwała: „słodziaki”… a
słońce jest artystycznym, ale jednak
fikcyjnym elementem (przynajmniej w tak zdecydowanie jaskrawej formie).
rys. Hania, Małe
sarny na wypasie, technika: gruby pędzel maczany w plakatówce (kropki na sierści też są zamierzone... wróćcie do zdjęć Miłosza w celu porównania)
H: Ten dzisiejszy wpis jest trochę jakby odpowiedzią na komentarz do naszego ostatniego postu... Ten kto pisał wie o czym piszę :) Dziś był zatem jeden wątek... chyba (?)
Narobiło nam się trochę materiału…
jeszcze wakacyjnego, a tu kolejne przygody na horyzoncie….
Już wkrótce
napiszemy o innych obserwacjach poczynionych w sobotę z naszej przenośnej czatowni. Też
całkiem blisko Suwałk (ten kozioł prezentowany na początku znowu się pojawi)… Tylko podglądana rodzina jakby liczniejsza. Prawie stu
przedstawicieli. W sobotę dotknąłem żurawia. Dosłownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz