sobota, 17 września 2016

O dzisiejszym jeleniu na rykowisku… wreszcie na zdjęciu przydybanym.



H: Mamy wreszcie swego jelenia na rykowisku. Rok czekaliśmy, ale było warto. Dziś zatem kilka słów o naszym podejściu całkiem sporego stada łań w towarzystwie (prawie) dziesięcioletniego byka.  Zdjęcia nie są technicznie doskonałe, bo i warunki nam nie pomagały… ale jest przynajmniej próba.  Do tego w uszach wciąż brzmi pieśń natury. Donośna pieśń… z najlepszego spektaklu.

fot. Hubert, taki byk... taki landszaft (prawie) o zachodzie słońca... ale tu akurat był wchód

H: Nasze blogowanie tak naprawdę zaczęliśmy od wpisu o rykowisku. Rok temu dwa razy siedzieliśmy przed świtem i czekaliśmy na chmarę… bez skutku. Ryczały wokół, ale nic nie dostrzegliśmy po wschodzie słońca. Taki pech, a i wpis trochę jakby nieśmiały (kliknij i zobacz ten histroryczny wpis o pierwszym rykowisku)… 
Za drugim razem już nawet jeleni nie słyszeliśmy, co prawda z marszu udało nam się zrobić zdjęcie łań… ale bez byka.  A to on przecież najbardziej pasuje do zdjęcia pod tytułem „jeleń na rykowisku”.
Obiecaliśmy sobie, że za rok poprawimy swoje statystyki… a rok już prawie minął… czyli do trzech razy sztuka. 

fot. Miłosz, szpaki wciąż siedzą na tych liniach... tak jak przed rokiem (porównaj z linkiem podanym wyżej), ale teraz mamy też jelenia

H: „Jeleń na rykowisku”. Taki obrazek atakujący ze ścian jest częstym widokiem u tych, którzy las miłują. A miłowanie (i formy wyrazu tejże miłości) miewa różne oblicza. Często takiej scence rodzajowej towarzyszy też rosochata wersja wieszaka na kapelusze… coś,  co zdobiło głowę byka (czytaj:  jelenia). Pół biedy jak mamy do czynienia ze zrzutem samoistnym, sezonowym…  gorzej jak poroże zostało zrzucone razem z głową i teraz w takiej formie ścianę zdobi. Taka to wiekowa tradycja … a ladszafcik na ścianie, z krwistym  obliczem słońca w tle wzrusza nieprzerwanie. My dziś też zrobiliśmy  taki klasyczny portrecik jelenia na rykowisku… i do tego nie był sam.

fot. Miłosz, jeszcze słońce za horyzontem, jeszcze mało światła... a duże ISO musiało ratować...
one jedzą, a on ryczy...
 

H: Zarówno rok temu, jak i dziś nieocenionym „wspieraczem” okazał się nasz wspaniały kolega Wojtek Misiukiewicz (tak właściwie to wspiera nas przez cały czas). Po raz kolejny wspaniałomyślnie użyczył nam sprzętu (dziś nawet w dwóch wersjach ogniskowych 400 i 600 mm) i opowiedział, co trzeba zrobić żeby zobaczyć jelenia. Samo otwarcie oczu nie wystarcza. Powiedział, co wiedział. A wie dużo. Nawet bardzo dużo. A my, oprócz otwarcia oczu, wykorzystaliśmy (prawie) wszystkie jego wskazówki … ale po kolei.

M: Dziś wstaliśmy z tatą o 3.15. Jechaliśmy na rykowisko. W tamtym roku się nie udało, ale dziś musiało w końcu nam się udać, bo tak sobie wymyśliłem. Przed godziną 4.00 byliśmy na miejscu i  spotkaliśmy się z panem Wojtkiem. W tym roku to my poszliśmy w prawo, a pan Wojtek w lewo. Przez cały czas bardzo mocno świecił księżyc, że aż było widać nasze cienie.
Na szczęści jelenie znowu były i ryczały  w kilku miejscach, tak samo jak kiedyś. Poszliśmy drogą wzdłuż krawędzi lasu, żeby nie było nas widać z pola. Przed nami na skraju lasu było słychać jakiegoś jelenia, ale głośniej ryczał jeden na polu. Postanowiliśmy przyczaić się na tego głośniejszego jelenia przy takim rzędzie drzew, co wychodził w pole. Rozłożyliśmy aparaty i czekaliśmy na wschód słońca, bo było wciąż za ciemno na zdjęcia..

H: Siedziałem i słuchałem. Cieszyłem się jak dziecko, że wokół mnie w najlepsze trwa koncert. Gardłowy śpiew, dłuższe tyrady i rwane przeganiania rywala… aż ziemia wibrowała wokół… czuć było moc natury.
Tłumaczyłem szeptem coś Miłoszowi i instynktownie spojrzałem w lewo, bo miałem wrażenie , że ktoś na mnie patrzy… 20 metrów od nas stał jeleń. Stał i patrzył… i węszył niestety. A wiatr od nas wiał mu prosto w pysk. Stęknął tylko i ruszył w przeciwnym kierunku… za kilkoma łaniami, które zwietrzyły nas wcześniej. Zjawiskowość tego spotkania była. Odczucie siły rogacza… było. Wkurzenie, że:  za ciemno, że nic nie słyszeliśmy i daliśmy się tak podejść, że nie dało się zrobić zdjęcia… też było. Ba, pojawiła się nawet chwilowa rezygnacja, że to ten nasz byk donośnie ryczący z pola takie podejście nam zrobił…  i tyle będzie naszego podglądania.

M: Nasz jeleń jednak znowu zaryczał, ale tak jakby poszedł bardziej w  prawo za kępę niskich drzew. Patrzyliśmy przez lornetkę jak całe stado chodzi na krawędzi pola i nieba. Było można nawet policzyć łanie. Tata powiedział, że jest ich przynajmniej 15. Kiedy zrobiło się jaśniej dalej było słychać tego samego samca i ciągle szedł w prawą stronę z całym stadem. Tata bał się że stado zejdzie do lasu za daleko od nas, dlatego w końcu nie wytrzymaliśmy i poszliśmy  w kierunku  ryczącego byka. Chowając się za drzewami doszliśmy naprawdę blisko. Nawet coś tak dziwnie pachniało, a pan Wojtek powiedział potem, że to właśnie to nasze stado, a właściwie jeleń. Kiedy wyszliśmy zza rogu zobaczyliśmy dużo łań, które były bardzo blisko. A ten ryczący jeleń trzymał się tak trochę z boku. Nigdy wcześniej nie widziałem z tak bliska dzikich łań i jelenia. 

fot. Miłosz, jak policzyć łanie? tradycyjnie. Policzyć nogi i podzielić przez cztery... ale na tym zdjęciu nóżki są wyjątkowo szybkie... 

fot. Hubert, łanie "zbite" w stado... 
 

fot. Miłosz, a tu takie stado bardziej "rozstrzelone" i "zdystansowany" byk...
 

fot. Miłosz, jakby zmniejszony dystans u byka... a szumy wciąż widoczne... 

H: Kolejny raz technika zasiadki okazała się w naszym przypadku mało skuteczna. Zaczęliśmy zatem podchody, a wiatr tym razem nam sprzyjał. Trudno opisać wrażenie, kiedy wreszcie zobaczyliśmy z bardzo bliska stado… staraliśmy się jak mogliśmy być cicho, ale zdjęcia też robiliśmy. Łanie raz zbijały się w zwartą formację, raz trochę się rozluźniały, a byk krążył wokół stada i ryczał donośnie. Manifestował swą siłę. Zwierzęta szły niespiesznie w stronę lasu…  ale tak bardziej równolegle do krawędzi drzew…  czasem coś poskubywały…

fot. Hubert, jak nie czułość... to czas... takie "bycze" klimaty...
 

fot. Hubert, coraz bliżej do lasu... chyba już nas zauważyły...
 

 M: Zrobiliśmy kilka zdjęć,  lecz stado przemieszczało się w stronę  lasu i zaraz nam zniknęło. Podeszliśmy je wtedy z drugiej strony tego małego lasku.  Łanie szły tak naprawdę między domami. Kiedy miały zamiar wchodzić już do lasu, to nas zobaczyły, bo musieliśmy kawałek iść na otwartej przestrzeni. Ale wcale się nie wystraszyły, bo były już kilkanaście metrów od drzew.  Wymyśliłem aby iść starym torowiskiem,  a tata miał zostać widoczny na polu. Pobiegłem szybko schowany za drzewami i ustawiłem się do zdjęcia na tych torach, bo stado musiało tędy przechodzić.  Za chwilę zobaczyłem cały pociąg łań, tylko jadących w troszkę innym kierunku niż tory. Było tam jednak ciemniej niż na polu i tylko jedno zdjęcie wyszło w miarę ostre.

fot. Miłosz, przeskok na niestrzeżonym...
 

fot. Miłosz, a wracając... jeszcze sarna nam się objawiła... i słońce jakby wyżej...

M: Bardzo chciałem zrobić na zdjęciu ryczącego byka i właśnie dzisiaj mi się to udało. Jestem naprawdę szczęśliwy, że w końcu za trzecim razem nam się udało podejść stado na rykowisku.

H: Rok  już prawie Was męczymy… ale przynajmniej jesteśmy konsekwentni. 

fot. Miłosz... taki klasyk ziarnisty na koniec...
 


4 komentarze: