H: Mamy wreszcie swego jelenia na
rykowisku. Rok czekaliśmy, ale było warto. Dziś zatem kilka słów o naszym
podejściu całkiem sporego stada łań w towarzystwie (prawie) dziesięcioletniego
byka. Zdjęcia nie są technicznie
doskonałe, bo i warunki nam nie pomagały… ale jest przynajmniej próba. Do tego w uszach wciąż brzmi pieśń natury. Donośna
pieśń… z najlepszego spektaklu.
fot. Hubert, taki byk... taki landszaft (prawie) o zachodzie słońca... ale tu akurat był wchód
H: Nasze blogowanie tak naprawdę
zaczęliśmy od wpisu o rykowisku. Rok temu dwa razy siedzieliśmy przed świtem i
czekaliśmy na chmarę… bez skutku. Ryczały wokół, ale nic nie dostrzegliśmy po
wschodzie słońca. Taki pech, a i wpis trochę jakby nieśmiały (kliknij i zobacz ten histroryczny wpis o pierwszym rykowisku)…
Za drugim razem już nawet jeleni
nie słyszeliśmy, co prawda z marszu udało nam się zrobić zdjęcie łań… ale bez
byka. A to on przecież najbardziej pasuje do
zdjęcia pod tytułem „jeleń na rykowisku”.
Obiecaliśmy sobie, że za rok
poprawimy swoje statystyki… a rok już prawie minął… czyli do trzech razy sztuka.
fot. Miłosz, szpaki wciąż siedzą na tych liniach... tak jak przed rokiem (porównaj z linkiem podanym wyżej), ale teraz mamy też jelenia
H: „Jeleń na rykowisku”. Taki
obrazek atakujący ze ścian jest częstym widokiem u tych, którzy las miłują. A
miłowanie (i formy wyrazu tejże miłości) miewa różne oblicza. Często takiej
scence rodzajowej towarzyszy też rosochata wersja wieszaka na kapelusze… coś, co zdobiło głowę byka (czytaj: jelenia). Pół biedy jak mamy do czynienia ze
zrzutem samoistnym, sezonowym… gorzej
jak poroże zostało zrzucone razem z głową i teraz w takiej formie ścianę zdobi.
Taka to wiekowa tradycja … a ladszafcik na ścianie, z krwistym obliczem słońca w tle wzrusza nieprzerwanie.
My dziś też zrobiliśmy taki klasyczny
portrecik jelenia na rykowisku… i do tego nie był sam.
fot. Miłosz, jeszcze słońce za horyzontem, jeszcze mało światła... a duże ISO musiało ratować...
one jedzą, a on ryczy...
H: Zarówno rok temu, jak i dziś nieocenionym
„wspieraczem” okazał się nasz wspaniały kolega Wojtek Misiukiewicz (tak
właściwie to wspiera nas przez cały czas). Po raz kolejny wspaniałomyślnie
użyczył nam sprzętu (dziś nawet w dwóch wersjach ogniskowych 400 i 600 mm) i
opowiedział, co trzeba zrobić żeby zobaczyć jelenia. Samo otwarcie oczu nie
wystarcza. Powiedział, co wiedział. A wie dużo. Nawet bardzo dużo. A my, oprócz
otwarcia oczu, wykorzystaliśmy (prawie) wszystkie jego wskazówki … ale po
kolei.
M: Dziś wstaliśmy z tatą o 3.15.
Jechaliśmy na rykowisko. W tamtym roku się nie udało, ale dziś musiało w końcu
nam się udać, bo tak sobie wymyśliłem. Przed godziną 4.00 byliśmy na miejscu i spotkaliśmy się z panem Wojtkiem. W tym roku
to my poszliśmy w prawo, a pan Wojtek w lewo. Przez cały czas bardzo mocno
świecił księżyc, że aż było widać nasze cienie.
Na szczęści jelenie znowu były i
ryczały w kilku miejscach, tak samo jak
kiedyś. Poszliśmy drogą wzdłuż krawędzi lasu, żeby nie było nas widać z pola. Przed
nami na skraju lasu było słychać jakiegoś jelenia, ale głośniej ryczał jeden na
polu. Postanowiliśmy przyczaić się na tego głośniejszego jelenia przy takim rzędzie
drzew, co wychodził w pole. Rozłożyliśmy aparaty i czekaliśmy na wschód słońca,
bo było wciąż za ciemno na zdjęcia..
H: Siedziałem i słuchałem. Cieszyłem
się jak dziecko, że wokół mnie w najlepsze trwa koncert. Gardłowy śpiew,
dłuższe tyrady i rwane przeganiania rywala… aż ziemia wibrowała wokół… czuć
było moc natury.
Tłumaczyłem szeptem coś
Miłoszowi i instynktownie spojrzałem w lewo, bo miałem wrażenie , że ktoś na
mnie patrzy… 20 metrów od nas stał jeleń. Stał i patrzył… i węszył niestety. A
wiatr od nas wiał mu prosto w pysk. Stęknął tylko i ruszył w przeciwnym
kierunku… za kilkoma łaniami, które zwietrzyły nas wcześniej. Zjawiskowość tego
spotkania była. Odczucie siły rogacza… było. Wkurzenie, że: za ciemno, że nic nie słyszeliśmy i daliśmy
się tak podejść, że nie dało się zrobić zdjęcia… też było. Ba, pojawiła się
nawet chwilowa rezygnacja, że to ten nasz byk donośnie ryczący z pola takie
podejście nam zrobił… i tyle będzie naszego
podglądania.
M: Nasz jeleń jednak znowu
zaryczał, ale tak jakby poszedł bardziej w
prawo za kępę niskich drzew. Patrzyliśmy przez lornetkę jak całe stado
chodzi na krawędzi pola i nieba. Było można nawet policzyć łanie. Tata
powiedział, że jest ich przynajmniej 15. Kiedy zrobiło się jaśniej dalej było
słychać tego samego samca i ciągle szedł w prawą stronę z całym stadem. Tata
bał się że stado zejdzie do lasu za daleko od nas, dlatego w końcu nie
wytrzymaliśmy i poszliśmy w kierunku ryczącego byka. Chowając się za drzewami
doszliśmy naprawdę blisko. Nawet coś tak dziwnie pachniało, a pan Wojtek powiedział
potem, że to właśnie to nasze stado, a właściwie jeleń. Kiedy wyszliśmy zza
rogu zobaczyliśmy dużo łań, które były bardzo blisko. A ten ryczący jeleń
trzymał się tak trochę z boku. Nigdy wcześniej nie widziałem z tak bliska dzikich
łań i jelenia.
fot. Miłosz, jak policzyć łanie? tradycyjnie. Policzyć nogi i podzielić przez cztery... ale na tym zdjęciu nóżki są wyjątkowo szybkie...
fot. Hubert, łanie "zbite" w stado...
fot. Miłosz, a tu takie stado bardziej "rozstrzelone" i "zdystansowany" byk...
fot. Miłosz, jakby zmniejszony dystans u byka... a szumy wciąż widoczne...
H: Kolejny raz technika zasiadki
okazała się w naszym przypadku mało skuteczna. Zaczęliśmy zatem podchody, a
wiatr tym razem nam sprzyjał. Trudno opisać wrażenie, kiedy wreszcie
zobaczyliśmy z bardzo bliska stado… staraliśmy się jak mogliśmy być cicho, ale
zdjęcia też robiliśmy. Łanie raz zbijały się w zwartą formację, raz trochę się
rozluźniały, a byk krążył wokół stada i ryczał donośnie. Manifestował swą siłę.
Zwierzęta szły niespiesznie w stronę lasu… ale tak bardziej równolegle do krawędzi drzew… czasem coś poskubywały…
fot. Hubert, jak nie czułość... to czas... takie "bycze" klimaty...
fot. Hubert, coraz bliżej do lasu... chyba już nas zauważyły...
M: Zrobiliśmy kilka zdjęć, lecz stado przemieszczało się w stronę lasu i zaraz nam zniknęło. Podeszliśmy je
wtedy z drugiej strony tego małego lasku. Łanie szły tak naprawdę między domami. Kiedy
miały zamiar wchodzić już do lasu, to nas zobaczyły, bo musieliśmy kawałek iść
na otwartej przestrzeni. Ale wcale się nie wystraszyły, bo były już kilkanaście
metrów od drzew. Wymyśliłem aby iść starym
torowiskiem, a tata miał zostać widoczny na polu.
Pobiegłem szybko schowany za drzewami i ustawiłem się do zdjęcia na tych torach, bo stado musiało
tędy przechodzić. Za chwilę zobaczyłem cały
pociąg łań, tylko jadących w troszkę innym kierunku niż tory. Było tam jednak
ciemniej niż na polu i tylko jedno zdjęcie wyszło w miarę ostre.
fot. Miłosz, przeskok na niestrzeżonym...
fot. Miłosz, a wracając... jeszcze sarna nam się objawiła... i słońce jakby wyżej...
M: Bardzo chciałem zrobić na
zdjęciu ryczącego byka i właśnie dzisiaj mi się to udało. Jestem naprawdę
szczęśliwy, że w końcu za trzecim razem nam się udało podejść stado na
rykowisku.
H: Rok już prawie Was męczymy… ale przynajmniej
jesteśmy konsekwentni.
fot. Miłosz... taki klasyk ziarnisty na koniec...
Gratulacje! :D
OdpowiedzUsuńodpowiadm.
UsuńGratuluje determinacji! zdjęcia świetne!
OdpowiedzUsuńŁanie na starym torowisku. Bajkowate zdjęcie, pięknie skomponowany kadr... Patrzę i patrzę.
OdpowiedzUsuń