wtorek, 24 stycznia 2017

O diable na Suwalszczyźnie (i o tych, co go tam dostrzegli)… czyli o piekle pod stopami „tam gdzie diabeł mówi dobranoc”.



H: Diabeł, Boruta, Rokita, Czart, Kusy… w „demonologii” Suwalszczyzny z tą postacią spotkać się można dość często w legendach i radosnej twórczości ludowej.
Tak się składa, że w niedzielę byliśmy z Miłoszem w Raczkach i dokumentowaliśmy jasełka… i wszędobylskie diabły. No i te Raczki… które nie tak dawno pojawiły się w filmie Tomasza Bagińskiego (Twardowsky 2.0 - zobacz film)  A i Tomek Organek (wszak z Raczek) spotkał tu Złego (tak śpiewa na ostatniej płycie). Czyli coś jest na rzeczy… Temat wywołany. Demoniczny, bo i znaki wokół tak się objawiają… a na koniec rozwiązanie zagadki tajemniczych morderstw sprzed roku na Zatoce Słupiańskiej (dziś wreszcie dorwaliśmy podejrzanego). A diabeł tkwi w szczegółach.

fot. Hubert, taki akt twórczy lekko „podmalowany”,  by do tematu pasował. Unikam takich działań, ale jakoś tak Tomek Bagiński mnie natchnął (zobacz sceny w piekle w Jadze - film
 


H: Najpierw ruszyliśmy nad Piertankę… tam ponoć tarcie szło… o duszę. Czyli o pierwszym gamoniowatym diable z Suwalszczyzny.

M: Czytałem na stronie internetowej legendę o diable. Kiedyś pojawił się nad Wigrami tracz, który miał za zadanie wybudować trak do cięcia drewna na deski. Kiedy zajechał do karczmy i trochę się upił, to zaczął przechwalać się,  że on jest najlepszy i niczego się nie boi. Usłyszał to diabeł i chciał się z nim założyć  o to, kto szybciej przetnie na deski 12 sosen za pomocą wody. Więc spotkali się oni po kilku tygodniach przy rzece Piertance. Diabeł nie był przygotowany na podstęp tracza, który wybudował tam koło wodne napędzające piłę. Diabeł w tym czasie polewał wodą sosny pod ogromnym ciśnieniem, lecz one tylko pękały. Tracz wygrał i kazał diabłu sobie pomagać i go nie oszczędzał. Po tej legendzie nazwano wioskę obok Tartak. 

fot. Hubert, Piertanka, tu gdzieś trak wodny stał...
 

 fot. Hubert, ujście Piertanki do Omułówka
 
 
M: Dziś z tatą pojechaliśmy tam, aby poszukać śladów po tym tartaku. Piertanka, to krótka rzeka i przeszliśmy  wzdłuż od jeziora Pierty do Omułówka. Podczas gdy chodziliśmy wzdłuż rzeczki zobaczyliśmy myszołowa,  ale to on nas też zobaczył i uciekł. Kiedy doszliśmy do jeziora,  z daleka zobaczyliśmy łabędzie i one przyleciały do nas robiąc jeszcze nawrót zanim wylądowały u ujścia rzeki.
Śladów po traku nie znaleźliśmy. 


fot. Miłosz, taki biały demon... prawie
 

fot. Hubert, jeżeli chodzi o diabła... to nad Piertanką znaleźliśmy tylko "Ł". "Diabe" gdzieś się zapodział...
 

 fot. Hubert, pierwsza tablica... 



H: Najbardziej znaną legendą lokalną z diabłem w tle,  jest oczywiście ta „O siei wigierskiej”. Samej historii nie będę streszczał… bo można ją w wielu źródłach odszukać… choć wątek zakładu mnicha z diabłem weneckim… jest dość interesujący.  Frapujące jest także to, że Złego oszukał sam przeor klasztoru… Czyli kłamstwo mnichów? No tak, ale przecież oszukali tego z „ciemnej strony mocy”.  Diabeł  kolejny raz okazał się „łatwy do zrobienia” dla przedsiębiorczych ( i nieźle kombinujących) braciszków.  I tu historia trochę podpowiada, że przecież faktycznie tak było (z tym kombinowaniem), bo zakonnicy (ci już mniej legendarni) sfałszowali akty nadania ziem… i trochę sobie więcej przyznali…

fot. Hubert, a tu taka interpretacja legendy „O siei wigierskiej” w wykonaniu Tymoteusza Muśko (nasz lokalny Nikifor), w Muzeum Wigier w Starym Folwarku
 


 fot. Hubert, taki widok mógł zobaczyć o świcie powracający diabeł wenecki... (zdjęcie z paralotni)
 

fot. Hubert, a tak mógł wyglądać klasztor w zimowej wersji legendy... ale sieja raczej nie przeżyłaby upadku...(zdjęcie z paralotni)
 


H: Nie dziwi mnie zatem późniejsze nawiązanie do klasztoru wigierskiego i do jego zarządców. Stanisław Tym (mieszkający wszak nad Wigrami), oprócz kilku scen nagranych na Suwalszczyźnie, pokazał miejscowego proboszcza, którego zagrał Krzysztof Globisz.  Jakaś taka dziwna skłonność  do kombinowania na włościach klasztornych znów wypłynęła. Znów poszło o ziemię…  No i w zakończeniu niejaka Maria Wafel (sekretarka Ochódzkiego), pod wiaduktami w Stańczykach, przydybała proboszcza. But mu się zsunął, a w ziemi odcisnęły się raciczki… takie kopytka… I takie znane przysłowie jako pointa. „Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni”.
 
fot. Hubert...szukaliśmy nad Wigrami podczas kilku wyjazdów...



fot. Miłosz, a zamiast diabła śmignął nam kolega. Wiśnia na desce po lodzie (a o nim wpis też się pojawi niebawem)...
 

 fot. Hubert, przez chwile myślałem, ze to czerep (z rogami) diabła zamarzł...

H: A Raczki poszły w świat za sprawą Tomka Bagińskiego. Tu umieścił on siedzibę Boruty (ciekawe co go z Łęczycy wygnało… może u nas ma letnią rezydencję).  

Często mówię o sprzężeniach, takiej "anatomii przypadku". Dopada mnie takie coś… także w przypadku Tomka Bagińskiego…  I znów przypadek, bo użyłem zwrotu niemal medycznego,  a okazało się, że jest taka książka. „Anatomia przypadku”. Nie czytałem, ale wiem, kto jest autorem… Jan Rokita. Przypadek?

„Dzisiaj to się skomplikowało, bo wszystko jest strasznie łatwe” – powiedział Tomek Bagiński w jednym z wywiadów. Chodziło o dostęp młodych do nowych technologii, ale tak naprawdę to zdanie ma o wiele szersze zastosowanie… w niemal każdej dziedzinie życia.  
Pierwszy fajerwerk Bagińskiego to  „Katedra”,  animacja nominowana do Oscara… Kilka minut filmu, który aż kipi od metafor. Rozrasta się nam żywokryst nad wyraz,  wchłaniając przy okazji bohatera… ku chwale architektonicznej struktury. Kunszt  budowli (i kunszt twórcy animacji) wyłania się w momencie  nastania jasności…  Światło ażurowo atakujące…  rozwaliło mnie doszczętnie.
To było pierwsze moje zetknięcie z Tomkiem Bagińskim wiele lat temu… Przyznaję, że dodatkowo mnie zainteresował jeszcze z kilku powodów: że z Białegostoku… czyli blisko. No i że samouk (tak o nim wtedy pisano). Szok dla świata filmu, a dla mnie radość tym większa, że z Białegostoku,  że samouk i że szok dla świata filmu. Nie wiedziałem wtedy, że coś łączy go z Suwalszczyzną.

Potem „Sztuka spadania”… i kolejny kop ogłuszający (mnie). Zupełnie inna stylistyka… a jednak wzrusza.  Tak mocnej (w treści) animacji chyba wcześniej nie widziałem. Miałem skojarzenie z „Fletem z mandragory” Łysiaka… ale tam raczej o finezyjne tortury chodziło…  ale akt twórczy ewidentnie z bólu zrodzony w obu przypadkach.

M: Jak się uczyłem historii, to tata pokazał mi „Animowaną Historię Polski”  i dopiero później dowiedziałem się, że reżyserem był Tomasz Bagiński. Potem oglądałem jeszcze wszystkie części Legend i muszę powiedzieć, że  bardzo mi się podobały. Z Bazyliszka najbardziej mi się podobał tekst: „kurczak na sterydach” i jak bohater rozbija lustro na głowie potwora, bo chyba nie znał legendy.  A przecież każde dziecko powinno znać legendę o bazyliszku.

H: W gry nie gram. Nie mam czasu. Jednak o produkcji Wiedźmina słyszałem. Animacje widziałem. Podziw jest. Ale tu  znowu takie dziwne sprzężenie zjawisk nastąpiło, bo w tworzenie muzyki do gry w jakimś stopniu zaangażowany był Robert Jaworski (Żywiołak, względnie Roberto Delira)… a jego koncert nagrywałem… w Raczkach (i to był mój debiut rejestracji widowiska muzycznego - zobacz najmniejszy koncert świata w Raczkach). 

Zupełnie nie zaskoczyło mnie to, że Bagiński będzie robił „w Sapkowskim” i ekranizacja  (dwóch lekko rozszerzonych opowiadań) się szykuje. Jakieś „holyłudzkie” historie… Dobrze się dzieje.  O efekt jestem spokojny. 

fot. Miłosz, szukaliśmy i oddzielaliśmy ciemność od jasności...

fot. Hubert, przekraczaliśmy granice...
 

fot. Hubert, mijaliśmy stygmaty(zowane drzewa)

fot. Miłosz,  widzieliśmy mysikrólika, który ma na głowie charakterystyczny płomień... ale tym razem nie chciał pokazać 

fot. Hubert, i takie znaki rozczepione (demonicznie rogate)

H: Legendy w wersji Bagińskiego poruszyły mnie mocno jakościowo (obrazowo i treściowo). Dawno tak dobrze się nie bawiłem oglądając.
Boruta w tej wersji nie wygląda na typowego polskiego diabła. Nosi się elegancko i inteligencko. Bliżej mu nawet do wizerunku faustowskiego, ale jednak... ciapowaty mimo wszystko.  Polak z krwi i kości, czyli Twardowski (ale rym), znów go wyrolował… 

Twardowski (w dwóch odsłonach), Smok, Bazyliszek i wreszcie Jaga… Przyznam, że wątpiłem w jakość polskiego kina… i dzięki Bagińskiemu przestałem wątpić. Cud.

No i do sedna. Niedawno na profilu Bagińskiego (zobacz profilpojawiło się zdjęcie z… Bakaniuka. Tak autor nawiązał do swego dzieła, a w niedzielę dokonaliśmy z Miłoszem szybkiej „podróbki”…  bo przecież do Raczek na spotkanie z diabłami jechaliśmy…  No dobra. Anioły też tam były.

fot. Hubert, próba plagiatu zdjęcia Tomka Bagińskiego w drodze na jasełka... do Raczek

M: Byliśmy z tatą w Raczkach i nagrywaliśmy jasełka.  Było tam wielu aktorów w różnym wieku i fajna dekoracja. Scena składała się z dwóch pięter i na tym niższym siedziały diabły, które cały czas myślały jak zrobić na złość tym z drugiego piętra. W końcu jednak i tak przegrały.

H: Diabły w naszej kulturze ludowej są jakieś takie oswojone. Mało w nich demoniczności, a dużo… „fajtłapowości”. Tak jak w całej idei jasełek. Dobro zawsze zwycięża i tak od wieków.
Próbujemy oswoić ten mrok wszechobecny. Personifikujemy zło, bo Zły kopytny i rogaty łatwiejszy do oswojenia. A że ciapowaty… 

fot. Hubert, dużo rogatych...ale tak ładnie rogatych... symbolicznie
 

fot.Miłosz, taki kontrast... i głębia ostrości


fot.  Miłosz, diabły z piorunami...

fot. Hubert, spozira...
 

fot. Hubert, Adam i Ewa... a gdzie diabeł?
 

fot. Hubert, ostatnie kuszenie... diabeł... diabła...
 
H: W poważniejszej literaturze mamy jednak bardziej wysublimowane obrazy Złego… choć nawet Mefistofeles (z Fausta) stwierdza „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”
Goethe jednak ucieka od tego ludowego wizerunku diabła… i chyba właśnie takiego spotkał na swej drodze Organek. Kolejny Tomasz w naszej historii. 

Zasadniczo lubię piosenki, które już raz słyszałem. Ale po kolei, bo co nagle to po diable.

Pomysł na „szukanie” diabła na Suwalszczyźnie pojawił się już jakiś czas temu… wypatrywałem motywów i słuchałem przy okazji nowej płyty Organka… i nagle Ki Czort... No właśnie taki tytuł ma 8 kawałek.

Nie wiem jak to się stało, że nie spotkałem Tomka na swojej drodze… a może spotkałem i nie pamiętam. Rocznik ten sam (co ciekawe Bagiński też 76), szkoły średnie w tym samym mieście (i wspólni znajomi jak się okazało)…  do tego pewna (nazwijmy to)  „anarchiczność” w życiorysie też wystąpiła…Trudno.

Jestem zupełnie bezkrytyczny w przypadku Organka. Słucham historii. Słucham nowych kawałków, a mam wrażenie, że mówią ci wszyscy wielcy z panteonu klasycznego rocka. Gitara. Słowa. On jest od nich i on jest stąd. Czy ma jakieś konszachty po drugiej stronie?

Organek w tekście „Ki Czort” tak jakby trochę biograficznie poleciał… Kolejny raz zaśpiewał o „wyjściu ze wsi do miasta” i o tych wszystkich dylematach z tym związanych. Czy na pewno biograficznie? Chyba tak. Pierścień na palcu.
Tekst wyraźnie mówi o wyborze pewnej drogi i konsekwencjach tegoż wyboru. Jak w życiu.
Organek próbuje też nazwać siłę, która go wciąż pcha ku nowemu. Spotyka takiego Mefista, kogoś z kim można się sprzeniewierzyć… ale czy na pewno sprzeniewierzyć?  Tak sobie myślę, że jak ktoś robi to, co lubi (i jest wrażliwy)… to od razu czuje się trochę winny, że inni muszą robić to, czego może wcale nie lubią...
Wbrew pozorom Organek wybrał bardzo trudną drogę, ale o duszę może być spokojny. I jak sam śpiewa „szczęście niestety nie od miejsca zależy” w balladzie o Raczkach…(posłuchaj ballady)

Taka to właśnie raczkowska pokrętna historia z diabłem (Borutą i Czartem) i dwoma Tomkami w tle…

A teraz dygresja taka mało z Raczkami związana… i z diabłami okolicznymi też niekoniecznie… ale dzisiejsza to historia. Świeża znaczy... piszemy zatem, bo umknie...

M: Dziś rozwiązaliśmy zagadkę, o której pisaliśmy rok temu. Byliśmy na Słupiu i szliśmy po lodzie. Tata szedł pierwszy i mnie zawołał jak wyszedł z trzcin. Zobaczyliśmy startujące łabędzie, a za nimi coś biegło po lodzie daleko od brzegu. Okazało się, że to lis, którego tropiliśmy po świeżych śladach. To pewnie właśnie on zjadał te wszystkie łabędzie, które znajdowaliśmy w tej części Wigier.

H: Nie widział nas i nie czuł…  ale my widzieliśmy i czuliśmy go. Odległość była spora, ale zapach drażnił nozdrza, bo wiatr wiał w naszą stronę. Taki trochę paradoks,  bo to przecież lis wykorzystuje węch… a teraz my.

Ciekawe, czy diabeł śmierdzi siarką? (nawiązałem jednak do tematu)

 
 fot. Miłosz, tropimy... zło i lisa
 

fot. Hubert, lis szuka ofiary... trop świeży
 

fot. Miłosz, potencjalna ofiara
 
fot. Hubert, potencjalna ofiara, czyli trop łabędzia

fot. Miłosz, pogoń za ofiarą...

Koniec dygresji.



H: Powiem (napiszę) tak. Tomek Bagiński i Tomek Organek w swoich artystycznych wytworach Złego w Raczkach posadowili… a ja do tych dwóch Panów odważyłem się wystosować prawie oficjalne zapytanie… nie liczyłem na odpowiedź…  a  odpowiedzieli obaj (w zajętości swej).  
Parafrazując słynne zdanie: wszystkie Tomki, to fajne chłopaki (do tego rocznik najlepszy - '76)… 

A  co z ich odpowiedzi wyniknie… to się jeszcze okaże (lub nie). 



PS. Żart zasłyszany pasujący jakoś do wpisu. Zaraz po Organku do samochodu Kuźniara (taki wywiadowca samochodowy) wsiadł gość z zespołu Łąki Łan. Spytał prowadzącego: co to jest 665? i sam odpowiedział: mniejsze zło. Czyli nawiązanie takie do naszego tematu. Bo wszystko tam jest. I diabeł (zło), i Organek (siedział wcześniej na tym siedzeniu),  i Wiedźmin (tytuł opowiadania Sapkowskiego), i Bagiński (bo to opowiadanie będzie przez  niego ekranizowane)... Taka anatomia przypadku. Rokita.









2 komentarze:

  1. Genialny tekst! Dobrze, że dziś przypadkiem odkryłem tego bloga! Jest tu wszystko co lubię: Bagiński, Organek i jeszcze Raczki! Świetnie napisane, wnikliwa analiza przypadku diabła, tak dobrze się czyta i tekst wprowadza w w fajny humor :) dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za dobre słowo i odwiedziny. Robimy... co możemy :)

    OdpowiedzUsuń