M: Byliśmy w tym tygodniu w Biebrzańskim
Parku Narodowym. Pojechał z nami też mój kolega Filip. Było naprawdę fajnie, bo wiele ptaków tam latało, takich jak
kukułki oraz bekasy, które tak śmiesznie buczały gdy pikowały. Tata mówił, że
to skrzydła wydają takie dźwięki. Ale
najpierw zrobiłem zdjęcie dla myszołowa, który od nas uciekał. Potem przed nami
na polu chodziło kilka żurawi.
H: Jestem fanatykiem
Suwalszczyzny, ale potrafię docenić uroki tych trochę dalszych stron.
Doceniłem. W kilka godzin zobaczyliśmy wiele gatunków zwierza wszelakiego. Bardzo
wiele… No dobra. Więcej niż u nas…
H: Chociaż blog zasadniczo
dotyczy Suwalszczyzny, to Bagna Biebrzańskie wpisują się w jakimś stopniu w
naszą ideę. Czemu? Jaćwingowie Panie i
Panowie. A właściwie obszar ich bytności, Sudowia zahaczała, a nawet
przekraczała linię Biebrzy. Dlatego z czystym sumieniem piszemy o naszej
wycieczce… Jaćwingowie, według przekazów, nawet pod Sandomierz i Lublin
docierali ze swoimi wyprawami… czyli mamy jeszcze spore pole manewru.
M: Na początku spotkaliśmy
bociana Czarnego, który latał nad nami i na szczęście udało mi się zrobić
zdjęcie. To Hania pierwsza zobaczyła jak nad nami lata.
H: Kilka razy widziałem u nas
bociana czarnego. Najczęściej w okolicy Piasków nad Wigrami. Taki płochliwy leśny
bocian, którego miejsce gniazdowania automatycznie staje się obszarem ochrony
ścisłej (przynajmniej 100 metrów wokół). Ale nigdy nie zrobiłem mu zdjęcia. Miłosz
złapał go w locie po kolejnym okręgu. Potem było jeszcze kilka innych
zaskoczeń, takich pospolitych i trochę rzadszych.
fot. Miłosz x2, bocian czarny w przelocie, kręcił nad nami
H: BPN odwiedzałem niezbyt często,
właściwie tylko kilka razy i to zazwyczaj trochę przypadkowo, bez celu
fotograficznego.
„Carska droga” jest już miejscem
mitycznym, które często pojawiało się w jakichś rozmowach z fotografującymi
kolegami, dlatego ruszyliśmy się z tym mitem zmierzyć. Szczególnie zależało nam
na spotkaniu symbolu tego parku… i nie chodzi nam o bataliona (wszak godło
parku). Łosia nam się chciało. I był. Niemal
od początku… ale na znakach, nazwijmy to, turystycznych… „łosiostrada”, „jedź
łośtrożnie”… Ewidentnie to łoś (czyli coś koło 700 osobników na tym
terenie) stał się maskotką lokalną.
Tylko pora roku niekoniecznie odpowiednia… ale nadzieja na spotkanie była
wyrażona chociażby wolną jazdą połączoną z intensywnym rozglądaniem.
fot. Miłosz, takie znaki...
fot. Miłosz, myszołów czmychający był właściwie pierwszym "zdjętym" ptakiem
fot.Miłosz, a potem żurawie na polu (jeszcze przed Osowcem)
M: Zatrzymaliśmy się na parkingu i poszliśmy na szlak. Szliśmy bardzo długo. Po
drodze spotkaliśmy przynajmniej 7 zaskrońców i 4 padalce. Niektóre były długie,
inne krótkie, niektóre leżały bez ruchu na pisakowej drodze, a jeszcze inne uciekały na nasz widok. Wiem od
taty, że zaskrońce są niegroźne. Fajnie było patrzeć jak taki wąż się porusza
po ziemi.
H: Znowu zaskoczenie. Zaskrońce
oczywiście widziałem wcześniej, nawet w wodzie, ale nigdy w takiej ilości. Pierwszy
spotkany wygrzewał się na drodze i długo trwał w bezruchu. Mogliśmy podziwiać
jego perfekcyjność, układ łusek i te kolory. Piękny stwór i jak się okazało
największy ze spotkanych w tym dniu.
fot. Miłosz, taki portret zaskrońca z językiem
fot. Hubert, kolejny zaskroniec
fot. Miłosz , znowu język... tym razem w ruchu
fot. Hania, a tu już ruch całym ciałem...
po naszej (bardzo delikatnej) sugestii, żeby jednak zszedł z drogi (po której jechał samochód)
H: Po drodze było dużo drobnicy „stworowej”,
może nie jakiejś szczególnej, ale bardzo estetycznej w swej formie.
Modraszkowate poczuły ciepło, tak jak my i ganiały wokół, czasem pozwalając na
zrobienie zdjęcia. Padalce także
korzystały z pogody i jak na jaszczurki przystało, kąpieli słonecznych
zażywał. Niby kształt wężowaty, ale jakaś taka nieporadność w ruchach (w
porównaniu z zaskrońcem) rzucała się w oczy. Potem jeszcze grabarz z pasażerami
trafił się Agnieszce.
fot. Hania, padalec na drodze
fot. Hubert, i już bezpieczny (padalec) na poboczu...
fot. Hubert, modraszek Ikar, pospolity, ale chroniony... i ładny
fot. Hubert, zieleńczyk ostrężyniec (też z modraszkowatych)
fot. Agnieszka... i kolejny przedstawiciel tego gatunku
fot. Agnieszka, sasanka w futrze
fot. Agnieszka, grabarz z pasażerami na gapę... takie roztocze (pod spodem znacznie więcej pasażerów).Grabarz (jak sama nazwa wskazuje) zakopuje padłe zwierzęta (te małe) i składa tam jaja, a roztocze żywią się larwami much i korzystają z umiejętności żuka... taka symbioza...
Tylko jaka korzyść dla grabarza?
M: Kiedy dotarliśmy do platformy
widokowej, to byliśmy już zmęczeni. Nawet nie zatrzymywaliśmy się przed
kolejnymi zaskrońcami i padalcami. Tata zrobił jeszcze kilka zdjęć jaszczurkom,
a ja trzciniakowi, sójce i trznadlowi. Był też taki ptak, który był schowany w
trawie, ale nie wiem jak się nazywał. Byliśmy zmęczeni, bo było gorąco i woda
nam się kończyła. Wróciliśmy do samochodu i zrobiliśmy piknik.
fot. Agnieszka, Miłosz, Filip i ja... taka kontemplacja bagienna na platformie...
fot. Hubert jaszczurka żyworodna... z kroplą rosy...
fot. Hubert, taka jaszczurka żyworodna po przejściach. Ogon jednak w trakcie odrastania...
fot. Miłosz, sójka, pospolita, ale w miarę blisko
fot. Hubert, a w trawie...
fot. Miłosz, trznadel
fot. Miłosz, trzciniak? czy inna świstunka
fot. Miłosz, trznadel przyjmuje pozycję...
fot. Hubert, trawy bagienne...
fot. Agnieszka, a jak teren podmokły, to i kaczeńce...
H: Wróciliśmy do Osowca. Kupiliśmy bilety wstępu i mapę (lepiej późno niż
wcale) i zrobiliśmy trasę „kładkową”. Dużo ludzi, bo czas ku temu. Trochę
bunkrów, dużo żab, a właściwie ich głosów. Ciekawostką dla mnie był fakt
pojawienia się płatnego przewodnika. Stali tacy panowie i proponowali swoje
usługi, a właściwie mówili, co mogą pokazać…
Taka komercyjność lokalna w parku narodowym. Wcześniej te tablice z
łosiami, teraz przewodnicy… sporo ludzi tu przyjeżdża, wiec dlaczego na tym nie
zarobić. Nad Biebrzę zjeżdżają z całego
świata na podglądanie. Widzieliśmy takie osoby. Gdyby nie mieli po co przyjeżdżać, to by się nie fatygowali... a jak się fatygują, to wiadomo czemu. Ale logika!
fot. Miłosz, zdjęcie z platformy za torami... tyle gatunków w jednym kadrze...
fot. Agnieszka, czajki, gęsi, brodźce... i wiele innych...
fot. Miłosz, zorzynek rzeżuchowiec, takie motylowe ADHD, tu samiec,
który w tym stanie żyje dwa tygodnie...
ciekawe pokrycie w "panterkę" do maskowania w stanie spoczynku
fot. Agnieszka, remiz w gnieździe, taka manufaktura
fot. Agnieszka, jeszcze jedno gniazdo remiza, z kładki...
M: Potem była kolejna platforma,
ale o wiele wyższa i było z niej widać bekasy krzyki, ale daleko. Nagle
zobaczyłem kukułkę, która przeleciała przed nami i wtedy pomyślałem, że to ta
sama, która przez cały dzień kukała gdzieś w lesie. Udało mi się jeszcze zrobić w locie krzyka i
stado batalionów. Może nie są to najlepsze zdjęcia, bo ptaki były daleko, ale
chcę pokazać ile tych ptaków tam było.
fot. Miłosz, kukułka w przelocie...
fot. Miłosz, bekas krzyk
fot. Miłosz, bataliony, taki latający symbol największego parku narodowego w Polsce...
H: Kalosze, to dobra sprawa. Lepiej
jednak, żeby były długie. Chcieliśmy dojść do wieży widokowej, ale „natura
bagienna bagien” z nami wygrała… Spotkana
para amatorów ptasich wdzięków, obowiązkowo wyposażona w lunetę, na wyposażeniu
miała też kalosze. Powiedzieli nam, że wczoraj dotarli do tego miejsca co my i
zrezygnowali… tak jak my teraz.
Zazdrości trochę było (z powodu kaloszy, a właściwi mądrości nabytej w wyniku wcześniejszego
niepowodzenia). Ale jak tak patrzyliśmy na ich próbę przedarcia się do punktu
widokowego, to taką mądrość sobie „uknułem”: kalosze, dobra rzecz nad
Biebrzą… ale powinny być zdecydowanie
dłuższe. Mądrość moja wynika z klasycznego stwierdzenia: ucz się na cudzych
błędach.
fot. Agnieszka, takie bagienko, koszone,
widok z wieży obserwacyjnej... kto widzi balon na horyzoncie?
fot. Miłosz i jeszcze raz trznadel... ten wyjątkowo łaskawy na podejście, widać,
że obyty w świecie turystycznym...
H: Na zakończenie dnia
pojechaliśmy na taki punkt widokowy, gdzie było może 40 osób i wszyscy chodzili
albo z lornetkami, albo z aparatami z teleobiektywami. Tym razem to była długa
kładka i na końcu taki taras do obserwacji.
M: Dużo osób, dużo sprzętu.
Ubiory profesjonalne i rozmowy też. „Przepraszam, kto z państwa widział, gdzie
usiadł ten cietrzew?”, „O tam, proszę popatrzeć, to błotniak łąkowy”, „Na tym drzewku po prawej to chyba sowa”,
„Nie to jemioła”, „A czemu tu nie ma dzieci, tylko sami dorośli?”… a to
ostatnie pytanie, to akurat zadała Hania.
Ale też profesjonalnie, bo po wnikliwej obserwacji sytuacji zastanej.
fot. Agnieszka, taka kładka o zachodzie...
fot. Agnieszka, nastrój obserwacyjny się udziela, Miłosz wskazuje Filipowi błotniaka łąkowego...
fot. Agnieszka, kaczeńce o zachodzie, przy kładce...
M: Wracając po kładce
zobaczyliśmy jakiegoś małego ptaszka i tata wziął mnie „na barana” żebym mógł
go lepiej sfotografować. Myśleliśmy na początku, że to wodniczka, ale jednak to
był inny ptaszek. I tak mieliśmy dziś dużo szczęścia, bo na koniec mama zrobiła
jeszcze zdjęcia kwiatka, który może już niedługo zniknąć.
fot. Agnieszka, i jeszcze jedno takie, czyli platforma widokowa
(do tego mobilna... do pewnego czasu)
fot. Miłosz, rokitniczka, a myśleliśmy, że wodniczka... trudno...
H: Wodniczka jest „najrzadszym
ptakiem Europy”… tak napisali. W sumie głupio by było, gdyby podczas pierwszego
fotograficznego wypadu nad Biebrzę, zrobić coś, co zdemoralizowałoby nas
kompletnie. A tak jest po co wracać. Na szczęście, klasycznym rzutem na
taśmę, w niemal ostatnich sekundach
meczu, padł gol. Szachownica kostkowata.
Wypatrzona i sfotografowana przez Agnieszkę. Zachodzące słońce jeszcze na
chwilę użyczyło swego blasku do zarejestrowania kwiatu, który zrejestrowany
jest także w Polskiej Czerwonej Księdze z oznaczeniem „krytycznie
zagrożona”. Szachownica kostkowa na
dziko.
fot. Agnieszka, szachownica kostkowa w naturze... o zachodzie
H: Kilka gatunków roślin, ptaków, owadów, gadów i płazów (w formie efektów akustycznych)… a łoś (czyli ssak) tylko na tablicach… Wracaliśmy z lekkim niedosytem. Przez jakieś 400 metrów (z tym niedosytem, potem już tylko dosyt)…
M: Na koniec mama zobaczyła
łosia. Zatrzymaliśmy samochód i zaczęliśmy robić mu zdjęcia, Było już jednak
trochę za ciemno. Jak się odwróciłem, to zobaczyłem, że zatrzymały się za nami
kolejne samochody.
fot. Miłosz, klępa x 2, a światło już zanika...
H: Takie safari biebrzańskie nam się trafiło. Łoś (a dokładniej klępa) zaliczony. Czyli misja wykonana.
Jeszcze raz zmusiliśmy kilka
samochodów do zatrzymania, bo po kolejnych 500. metrach ukazał się nam samotny
byk. Ciemność zapadająca sprawiła, że zdjęcia nie da się oglądać. Czyli ssaki też tam były,
obrodziły nam Bagna Biebrzańskie.
fot. Hubert, zachodzi nad Biebrzą, ale i tak cały dzień z nami.
O dzięki Wam Sudawcy za tak wielką porcję konkretnej, naszej, ojczyźnianej wiedzy. Maria Czygier
OdpowiedzUsuń