sobota, 7 maja 2016

Biebrzańskie spotkania ze stworami wszelakimi, czyli relacja z wypadu rodzinnego.



M: Byliśmy w tym tygodniu w Biebrzańskim Parku Narodowym. Pojechał z nami też mój kolega Filip. Było naprawdę fajnie, bo wiele ptaków tam latało, takich jak kukułki oraz bekasy, które tak śmiesznie buczały gdy pikowały. Tata mówił, że to skrzydła wydają takie dźwięki.  Ale najpierw zrobiłem zdjęcie dla myszołowa, który od nas uciekał. Potem przed nami na polu chodziło kilka żurawi.

H: Jestem fanatykiem Suwalszczyzny, ale potrafię docenić uroki tych trochę dalszych stron. Doceniłem. W kilka godzin zobaczyliśmy wiele gatunków zwierza wszelakiego. Bardzo wiele… No dobra. Więcej niż u nas… 

fot. Agnieszka, taka kooperacja nad Biebrzą...


H: Chociaż blog zasadniczo dotyczy Suwalszczyzny, to Bagna Biebrzańskie wpisują się w jakimś stopniu w naszą ideę.  Czemu? Jaćwingowie Panie i Panowie. A właściwie obszar ich bytności, Sudowia zahaczała, a nawet przekraczała linię Biebrzy. Dlatego z czystym sumieniem piszemy o naszej wycieczce… Jaćwingowie, według przekazów, nawet pod Sandomierz i Lublin docierali ze swoimi wyprawami… czyli mamy jeszcze spore pole manewru.
  
M: Na początku spotkaliśmy bociana Czarnego, który latał nad nami i na szczęście udało mi się zrobić zdjęcie. To Hania pierwsza zobaczyła jak nad nami lata.

H: Kilka razy widziałem u nas bociana czarnego. Najczęściej w okolicy Piasków nad Wigrami. Taki płochliwy leśny bocian, którego miejsce gniazdowania automatycznie staje się obszarem ochrony ścisłej (przynajmniej 100 metrów wokół). Ale nigdy nie zrobiłem mu zdjęcia. Miłosz złapał go w locie po kolejnym okręgu. Potem było jeszcze kilka innych zaskoczeń, takich pospolitych i trochę rzadszych.

fot. Miłosz x2, bocian czarny w przelocie, kręcił nad nami


H: BPN odwiedzałem niezbyt często, właściwie tylko kilka razy i to zazwyczaj trochę przypadkowo, bez celu fotograficznego.
„Carska droga” jest już miejscem mitycznym, które często pojawiało się w jakichś rozmowach z fotografującymi kolegami, dlatego ruszyliśmy się z tym mitem zmierzyć. Szczególnie zależało nam na spotkaniu symbolu tego parku… i nie chodzi nam o bataliona (wszak godło parku). Łosia nam się chciało. I był.  Niemal od początku… ale na znakach, nazwijmy to, turystycznych… „łosiostrada”, „jedź łośtrożnie”… Ewidentnie to łoś (czyli coś koło 700 osobników na tym terenie)  stał się maskotką lokalną. Tylko pora roku niekoniecznie odpowiednia… ale nadzieja na spotkanie była wyrażona chociażby wolną jazdą połączoną z intensywnym rozglądaniem.

 fot. Miłosz, takie znaki...


fot. Miłosz, myszołów czmychający był właściwie pierwszym "zdjętym" ptakiem
  
fot.Miłosz, a potem żurawie na polu (jeszcze przed Osowcem)

M: Zatrzymaliśmy się na parkingu i poszliśmy na szlak. Szliśmy bardzo długo. Po drodze spotkaliśmy przynajmniej 7 zaskrońców i 4 padalce. Niektóre były długie, inne krótkie, niektóre leżały bez ruchu na pisakowej drodze,  a jeszcze inne uciekały na nasz widok. Wiem od taty, że zaskrońce są niegroźne. Fajnie było patrzeć jak taki wąż się porusza po ziemi.

H: Znowu zaskoczenie. Zaskrońce oczywiście widziałem wcześniej, nawet w wodzie, ale nigdy w takiej ilości. Pierwszy spotkany wygrzewał się na drodze i długo trwał w bezruchu. Mogliśmy podziwiać jego perfekcyjność, układ łusek i te kolory. Piękny stwór i jak się okazało największy ze spotkanych w tym dniu. 

 fot. Miłosz, taki portret zaskrońca z językiem

fot. Hubert, kolejny zaskroniec

fot. Miłosz , znowu język... tym razem w ruchu

 fot. Hania, a tu już ruch całym ciałem... 
po naszej (bardzo delikatnej) sugestii, żeby jednak zszedł z drogi (po której jechał samochód)

H: Po drodze było dużo drobnicy „stworowej”, może nie jakiejś szczególnej, ale bardzo estetycznej w swej formie. Modraszkowate poczuły ciepło, tak jak my i ganiały wokół, czasem pozwalając na zrobienie zdjęcia.  Padalce także korzystały z pogody i jak na jaszczurki przystało, kąpieli słonecznych zażywał. Niby kształt wężowaty, ale jakaś taka nieporadność w ruchach (w porównaniu z zaskrońcem) rzucała się w oczy. Potem jeszcze grabarz z pasażerami trafił się Agnieszce.

fot. Hania, padalec na drodze 

fot. Hubert, i już bezpieczny (padalec) na poboczu...

 fot. Hubert, modraszek Ikar, pospolity, ale chroniony... i ładny

 fot. Hubert, zieleńczyk ostrężyniec (też z modraszkowatych)

fot. Agnieszka... i kolejny przedstawiciel tego gatunku

 fot. Agnieszka, sasanka w futrze

 fot. Agnieszka, grabarz z pasażerami na gapę... takie roztocze (pod spodem znacznie więcej pasażerów).Grabarz (jak sama nazwa wskazuje) zakopuje padłe zwierzęta (te małe) i składa tam jaja, a roztocze żywią się larwami much i korzystają z umiejętności żuka... taka symbioza...
Tylko jaka korzyść dla grabarza?

M: Kiedy dotarliśmy do platformy widokowej, to byliśmy już zmęczeni. Nawet nie zatrzymywaliśmy się przed kolejnymi zaskrońcami i padalcami. Tata zrobił jeszcze kilka zdjęć jaszczurkom, a ja trzciniakowi, sójce i trznadlowi. Był też taki ptak, który był schowany w trawie, ale nie wiem jak się nazywał. Byliśmy zmęczeni, bo było gorąco i woda nam się kończyła. Wróciliśmy do samochodu i zrobiliśmy piknik.

fot. Agnieszka, Miłosz, Filip i ja... taka kontemplacja bagienna na platformie...

fot. Hubert jaszczurka żyworodna... z kroplą rosy...

fot. Hubert, taka jaszczurka żyworodna po przejściach.  Ogon jednak w trakcie odrastania...

fot. Miłosz, sójka, pospolita, ale w miarę blisko
fot. Hubert, a w trawie...

fot. Miłosz, trznadel

fot. Miłosz, trzciniak? czy inna świstunka

fot. Miłosz, trznadel przyjmuje pozycję...
fot. Hubert, trawy bagienne...

fot. Agnieszka, a jak teren podmokły, to i kaczeńce...

H: Wróciliśmy do Osowca.  Kupiliśmy bilety wstępu i mapę (lepiej późno niż wcale) i zrobiliśmy trasę „kładkową”. Dużo ludzi, bo czas ku temu. Trochę bunkrów, dużo żab, a właściwie ich głosów. Ciekawostką dla mnie był fakt pojawienia się płatnego przewodnika. Stali tacy panowie i proponowali swoje usługi, a właściwie mówili, co mogą pokazać…  Taka komercyjność lokalna w parku narodowym. Wcześniej te tablice z łosiami, teraz przewodnicy… sporo ludzi tu przyjeżdża, wiec dlaczego na tym nie zarobić. Nad Biebrzę zjeżdżają z całego świata na podglądanie. Widzieliśmy takie osoby. Gdyby nie mieli po co przyjeżdżać, to by się nie fatygowali... a jak się fatygują, to wiadomo czemu. Ale logika!

fot. Miłosz, zdjęcie z platformy za torami... tyle gatunków w jednym kadrze...

fot. Agnieszka, czajki, gęsi, brodźce... i wiele innych...

fot. Miłosz, zorzynek rzeżuchowiec, takie motylowe ADHD, tu samiec, 
który w tym stanie żyje dwa tygodnie... 
ciekawe pokrycie w "panterkę" do maskowania w stanie spoczynku


 fot. Agnieszka, remiz w gnieździe, taka manufaktura

fot. Agnieszka, jeszcze jedno gniazdo remiza, z kładki...

M: Potem była kolejna platforma, ale o wiele wyższa i było z niej widać bekasy krzyki, ale daleko. Nagle zobaczyłem kukułkę, która przeleciała przed nami i wtedy pomyślałem, że to ta sama, która przez cały dzień kukała gdzieś w lesie.  Udało mi się jeszcze zrobić w locie krzyka i stado batalionów. Może nie są to najlepsze zdjęcia, bo ptaki były daleko, ale chcę pokazać ile tych ptaków tam było.

fot. Miłosz, kukułka w przelocie...

fot. Miłosz, bekas krzyk

fot. Miłosz, bataliony, taki latający symbol największego parku narodowego w Polsce...

H: Kalosze, to dobra sprawa. Lepiej jednak, żeby były długie. Chcieliśmy dojść do wieży widokowej, ale „natura bagienna bagien” z nami wygrała…  Spotkana para amatorów ptasich wdzięków, obowiązkowo wyposażona w lunetę, na wyposażeniu miała też kalosze. Powiedzieli nam, że wczoraj dotarli do tego miejsca co my i zrezygnowali…  tak jak my teraz. Zazdrości trochę było (z powodu kaloszy, a właściwi mądrości nabytej w wyniku wcześniejszego niepowodzenia). Ale jak tak patrzyliśmy na ich próbę przedarcia się do punktu widokowego, to taką mądrość sobie „uknułem”: kalosze, dobra rzecz nad Biebrzą…  ale powinny być zdecydowanie dłuższe. Mądrość moja wynika z klasycznego stwierdzenia: ucz się na cudzych błędach.  

fot. Agnieszka, takie bagienko, koszone,  
widok z wieży obserwacyjnej... kto widzi balon na horyzoncie?
  
fot. Miłosz i jeszcze raz trznadel... ten wyjątkowo łaskawy na podejście, widać, 
że obyty w świecie turystycznym...

H: Na zakończenie dnia pojechaliśmy na taki punkt widokowy, gdzie było może 40 osób i wszyscy chodzili albo z lornetkami, albo z aparatami z teleobiektywami. Tym razem to była długa kładka i na końcu taki taras do obserwacji.

M: Dużo osób, dużo sprzętu. Ubiory profesjonalne i rozmowy też. „Przepraszam, kto z państwa widział, gdzie usiadł ten cietrzew?”, „O tam, proszę popatrzeć, to błotniak łąkowy”,  „Na tym drzewku po prawej to chyba sowa”, „Nie to jemioła”, „A czemu tu nie ma dzieci, tylko sami dorośli?”… a to ostatnie pytanie, to akurat  zadała Hania. Ale też profesjonalnie, bo po wnikliwej obserwacji sytuacji zastanej.

fot. Agnieszka, taka kładka o zachodzie...

fot. Agnieszka, nastrój obserwacyjny się udziela, Miłosz wskazuje Filipowi błotniaka łąkowego...

fot. Agnieszka, kaczeńce o zachodzie, przy kładce... 


M: Wracając po kładce zobaczyliśmy jakiegoś małego ptaszka i tata wziął mnie „na barana” żebym mógł go lepiej sfotografować. Myśleliśmy na początku, że to wodniczka, ale jednak to był inny ptaszek. I tak mieliśmy dziś dużo szczęścia, bo na koniec mama zrobiła jeszcze zdjęcia kwiatka, który może już niedługo zniknąć.

fot. Agnieszka, i jeszcze jedno takie, czyli platforma widokowa 
(do tego mobilna... do pewnego czasu)

fot. Miłosz, rokitniczka, a myśleliśmy, że wodniczka... trudno...


H: Wodniczka jest „najrzadszym ptakiem Europy”… tak napisali. W sumie głupio by było, gdyby podczas pierwszego fotograficznego wypadu nad Biebrzę, zrobić coś, co zdemoralizowałoby nas kompletnie. A tak jest po co wracać. Na szczęście, klasycznym rzutem na taśmę,  w niemal ostatnich sekundach meczu, padł gol.  Szachownica kostkowata. Wypatrzona i sfotografowana przez Agnieszkę. Zachodzące słońce jeszcze na chwilę użyczyło swego blasku do zarejestrowania kwiatu, który zrejestrowany jest także w Polskiej Czerwonej Księdze z oznaczeniem „krytycznie zagrożona”.  Szachownica kostkowa na dziko.

fot. Agnieszka, szachownica kostkowa w naturze... o zachodzie


H: Kilka gatunków roślin, ptaków, owadów,  gadów i płazów (w formie efektów akustycznych)… a łoś (czyli ssak) tylko na tablicach… Wracaliśmy z lekkim niedosytem. Przez jakieś 400 metrów (z tym niedosytem, potem już tylko dosyt)…

M: Na koniec mama zobaczyła łosia. Zatrzymaliśmy samochód i zaczęliśmy robić mu zdjęcia, Było już jednak trochę za ciemno. Jak się odwróciłem, to zobaczyłem, że zatrzymały się za nami kolejne samochody.

fot. Miłosz, klępa x 2, a światło już zanika...


H: Takie safari biebrzańskie nam się trafiło. Łoś (a dokładniej klępa) zaliczony. Czyli misja wykonana.
Jeszcze raz zmusiliśmy kilka samochodów do zatrzymania, bo po kolejnych 500. metrach ukazał się nam samotny byk. Ciemność zapadająca sprawiła, że zdjęcia nie da się oglądać. Czyli ssaki też tam były,  obrodziły nam Bagna Biebrzańskie. 


fot. Hubert, zachodzi nad Biebrzą, ale i tak cały dzień z nami.


1 komentarz:

  1. O dzięki Wam Sudawcy za tak wielką porcję konkretnej, naszej, ojczyźnianej wiedzy. Maria Czygier

    OdpowiedzUsuń