H: Wczoraj był rodzinny wyjazd do
Biebrzańskiego Parku Narodowego. Trochę zaskrońców, padalców i mnóstwo ptaków.
Różnych. Ale o tym napiszemy za kilka dni, bo teraz kolejna wyprawa nurkowa w
Wigierskim Parku Narodowym. I słowo ”wyprawa” jest tu jak najbardziej zasadne.
M: Dziś pojechaliśmy nad
Pietronajć. Moje zadanie polegało na robieniu zdjęć i filmowaniu, bo jutro jadę
na wycieczkę do Warszawy i raczej nie mogę się przeziębić.
H: O fenomenie tego jeziorka już pisaliśmy (zobacz wpis o relikcie pingo). Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że już za kilka miesięcy będę tu pływał. A tu proszę…
fot. Miłosz, bezludna wyspa już nie jest bezludna...
H: Wydaje mi się, że nad
Pietronajć nie ma żadnej drogi. Co
prawda weszliśmy na jakiś stary zarys
„drogopodobny”, być może po zrywce drzew, ale i tak na przeszkodzie są dwie rzeki: Wiatrołuża i Maniówka. Czyli dziś idziemy kawałek po zupełnym bezdrożu... ze sprzętem pod górę. Nikt nie mówił, że będzie lekko...
M: Dziś byłem kamerzystą i
kręciłem głównie szerokim kątem, ale też
robiłem zdjęcia. Jak szliśmy do jeziora,
to też trochę nagrywałem. Był z nami pan Paweł i pomagał nieść sprzęt
Łukaszowi. Emil musiał sam wszystko robić i wracał jeszcze po butle do
samochodu. Może dlatego potem słabiej mu poszło w konkursie łuczniczym.
fot. Hubert, przeprawieni, przeprawia, będę przeprawiał się...
M: Rozłożyliśmy się ze sprzętem. Tata , Łukasz i Emil weszli do wody, a ja zostałem i kręciłem przebitki. Kiedy próbowałem filmować z brzegu, to zaczepiłem się o gałąź szyją, a gdy się odwróciłem, to znów się zaczepiłem, tylko że teraz uchem i je rozciąłem. Tata potem powiedział, że ofiarnie pracowałem.
H: Dziś tylko w męskim gronie, bo Ewa na Malcie sobie nurkuje... jakby nie mogła w Pietronajciu...
fot. Hubert, tak... tu będziemy za chwilę...
fot. Hubert, Miłosz przy pracy...
fot. Miłosz, nie dość że filmuje, to jeszcze robi zdjęcia... ja tak nie potrafię...
fot. Miłosz, wchodzimy...
fot. Miłosz, jeszcze wchodzimy...
H: Kilka razy latałem nad
Pietronajciem i zawsze widziałem (niemal) na środku wyspę. Początkowo myślałem,
że to fragment pła (taka pływająca otulina wokół sucharów), które się oderwało
i dryfowało. No właśnie. W słowie
„dryfowało” jest jakiś element ruchu, a wyspa od kilku lat wciąż była w tym
samym miejscu. Teraz miałem okazję
sprawdzić to zjawisko. Wylazłem zatem na wyspę, która ewidentnie była bezludna
przed moim wejściem. Ponieważ nasz
projekt jest także badawczy… to zacząłem badanie. Co tam zastałem: skorupy i jedno jajo kompletne, ale bez wyraźnych
śladów jakiegokolwiek gniazda. Wydaje mi się, że kaczka je tu pozostawiła. Na
samym środku klasyczna i dość stara… kupa, jakiegoś drapieżnika (z włosiem
nieprzetrawionym). No i jeszcze stary spławik...
Sama struktura wyspy dość stabilna, nawet za
bardzo jak na pło. Na szczęście pojawili się kolejni badacze (sekcja butlowa). Zeszli pod,
opłynęli wysepkę, dotknęli i stwierdzili, że konstrukcja oparta jest na palach wbitych w dno. Po co ktoś, na środku
jeziorka zrobił takie coś?
fot. Hubert, ten mały punkt na wodzie to nasza wyspa, zdjęcie z paralotni
fot. Hubert, jajo bez gniazda, a w tle skorupy...
fot. Miłosz, to samo, ale inaczej...
H: Widoczność pod wodą wciąż
słaba. Z utęsknieniem czekamy na poprawę warunków, a na razie kolejne
rozpoznanie w boju. Opłynąłem fragment jeziorka tuż przy brzegu. Zawsze
ciekawiło mnie jak wygląda pło od drugiej strony i teraz już wiem. Na
zatopionych drzewach było mnóstwo niewielkich
pomarańczowych stworów. Takie małe coś z nogami. Próbowałem dookreślić
na podstawie źródeł, ale coś słabo mi dziś szło. Mój system wyszukiwania (który
już wcześniej opisywałem) się nie sprawdził.
fot. Hubert, takie małe pomarańczowe i chodzi po pniu... tu prawie gęsiego... Wodopójki, takie wodne roztocze. Oddychają tlenem rozpuszczonym w wodzie...
fot. Hubert, chaos...
fot. Hubert, pło od drugiej strony
fot. Hubert, pło od drugiej strony
fot. Hubert, pod wodą też wiosenne wzrosty...
fot. Hubert,korzennie...
fot. Hubert, drzewiaste
fot. Miłosz, wynurzeni z Pietronajcia...
M: Tata próbował pływać
także w rzece Maniówce obok tamy bobra, ale powiedział, że tam jest więcej mułu niż wody.
Pochodził trochę i wyszedł.
fot. Miłosz, za tamą, po kolana w mule...
M: Przy samochodach zrobiliśmy konkurs
z strzelania z łuku. Było naprawdę fajnie, bo każdy wykonał kilka serii po
siedem strzałów. Trzeba było trafić w małą reklamówkę. Tylko ja trafiłem raz w
sam środek. Drugie miejsce miał Łukasz, bo strzała wbiła się tuż przy celu i
nawet go dotknęła. Tata nie strzelał w żadnej serii i na koniec wziął łuk i też
trafił. Była dogrywka po dwa starzały, czyli kto będzie bliżej. W końcu
wygrałem, bo byłem bliżej.
fot. Hubert, konkurs łuczniczy...
M: Trafiliśmy idealnie, bo gdy
wyjeżdżaliśmy zaczął padać deszcz.
SPONSORZY:
PATRONATY MEDIALNE:
PATRONI I SPONSORZY SPRZĘTOWI:
Zazdraszczam niezwykłych wrażeń. Jezioro genialne.
OdpowiedzUsuńGenialne. Też tak to odbieram :)
OdpowiedzUsuń