H: Dziś nie będzie fajerwerków,
spektakularnych odkryć. Dziś będzie bardziej sentymentalnie, bo na wspomnienia
czasem mnie nachodzi. Taki powrót do krainy dzieciństwa się trafił za sprawą
wizyty w Zuśnie… Trochę zdjęć jeszcze "analogowych", historii sprzed lat, bo każdy ma swoją szufladę, do której wkłada wiele i czasem
coś wyjmuje. Także wspomnienia.
fot. Filip, taka sentymentalna wycieczka... Sudawcy i autor (za nami) tego zdjęcia w drodze...
M: W sobotę przez kilka godzin czatowaliśmy na małe liski. Nie udało nam się jednak zrobić im zdjęcia. Mamy chyba pecha, bo pan Wojtek zawsze widzi, a my nie. Może coś źle robimy.
H: Jak człowiek dużo myśli, to czasem coś wymyśli... albo przynajmniej przemyśli.
Liski ponoć wcześniej tu były. Kierunek
wiatru właściwy, czas przyjścia (nasz) też. Siedzieliśmy, siedzieliśmy … i nic.
Tak już czasem jest, że jak się spełniło wszystkie warunki żeby coś zaistniało,
to to nie zaistnieje. Ale przynajmniej
człowiek uczy się pokory i czas na
przemyślenia dopadł.
Przemyślałem… Jak wygląda życie dzisiejszych dwunastolatków…
a jak wyglądało moje poznawanie świata. Co Miłosz zapamięta z tego okresu, co
stanie się dla niego symboliczne, mityczne, sentymentalnie naznaczone…Trochę zatem przemyśleń z tym związanych poniżej pewnie się pojawi...
Czekaliśmy na lisy. Miłosz w coś grał
na wyciszonym telefonie… a ja myślałem. Zabijaliśmy czas po swojemu.
fot. Hubert, w czatowni udostępnionej przez... oczywiście Wojtka
fot. Miłosz... tak przez obiektyw wyglądała nora ... ale liski nie wyglądały...
M: Dziś byliśmy u babci Ani i dziadka Ryśka w
Zuśnie. Jest tam taki domek koło starego domu mojej prababci. Tata mówił,
że jak był w moim wieku, to spędzał tu dużo czasu. Pojechał też z nami Filip,
pożyczyliśmy mu aparat i robił zdjęcia z szerokim obiektywem.
H: W podstawówce często jeździłem
do babci na wieś. Miałem tam swoje miejsca, które stały się dla mnie wręcz
mitologiczne… Nic spektakularnego dla postronnych… miejsce jak miejsce. Ale
ta przestrzeń wokół domu mojej babci
Stefanii była… moja, znana i oswojona.
Stare jabłonie wygięte w
nienaturalny sposób, tworzyły odizolowaną strukturę. To nie było zwykłe miejsce
pod drzewem… tam się kreowało światy i zaświaty. „Złoto Gór Czarnych”
Szklarskiego było tuż za drogą, a karabin Sokolego Oka, samodzielnie
wyrzeźbiony ze starej sztachety, dawał równie wielką radość (a może i większą)
jak dzisiejsza replika ASG…
fot. Hubert, skan z negatywu, takie jabłonie wygięte... a były w sumie 3... albo 4...
Tak właściwie to autoportret, bo ten "majak" po prawej stronie to ja.
fot. Hubert, skan z negatywu, babci dom w tle, stodoła, której już nie ma...
wprawne oko zobaczy na korze drzewa wyryte przed laty (ale już zabliźnione) litery: "WI"
Jak ktoś zna mitologię Dakotów, to wie o co mi chodziło...
H: We „Wschodzie” Andrzeja
Stasiuka jest taki fragment, opis zawartości szuflady wuja autora: „Gumki i blaszki, zgasłe na wieki
latarki z kolorowymi szkiełkami , oddzielnie sztućce i końcówki do robienia
kiełbasy albo kruchych ciastek, potem nożyczki, osełki, klamerki, cyna i
kalafonia, czernidło i klej, paski do zegarków z małymi kompasami, płaskie
baterie, soczewki, błękitna farbka do pościeli, pomarańczowe wentyle,
klapcążki, kapslownice i korkociągi, istna robinsonia samowystarczalność domu pogranicza”.
Czemu to cytuję? Bo jest to także
opis szuflady mojej babci. Niemal
wszystko się zgadza… no może „farbkę do pościeli” wymieniłbym na farbkę do
pisanek wielkanocnych… i koniecznie dodał „palce boże”, mityczne pozostałości
po uderzeniu pioruna (a w rzeczywistości skamieniałość prehistorycznych
organizmów, belemnitów).
Każdy ma taką szufladę,
która staje się metaforą życia. Sam fakt
gromadzenia przez człowieka niepotrzebnych (pozornie) rzeczy staje się aktem
niemal mistycznym. Wpychamy „na zaś”, bo
może kiedyś się przyda coś, co się raczej nigdy nie przyda… Ale nie daj Boże
się jednak przyda… Jakaś blaszka, jakaś gumka… i cały ten świat „Szuflandii”
zostanie oficjalnie ratyfikowany i
uprawomocniony… a zbieractwo umotywowane.
Zbieractwo myśli i wspomnień także… Ładujmy zatem „na zaś”.
fot. Hubert, skan z negatywu, kufer "posażny" babci...
fot. Hubert, skan z negatywu, klamka, w drodze ze strychu na "salony"
H: Nie wiem ile godzin spędziłem
na babcinym strychu… stare pocztówki, zeszyty, kolejne (nie)potrzebne bibeloty…
krosna, kołowrotki, motki i szpule… Tyle
wizyt, tyle przekopywania miejsc już przekopanych i za każdym razem trafiałem
coś nowego… Takim zaskoczeniem była chociażby doniczka z jakimś uschniętym
badylem (czemu tam stała, co miało z tego wyrosnąć ?), która okazała się hełmem
rosyjskiego żołnierza. Hełm czekał na mnie przy wejściu, ale dopiero po latach eskapad strychowych
(wpisanych w każdą wizytę u babci) został odnaleziony… Objawienie prawd
oczywistych wymaga czasem długich
poszukiwań… czasem bardzo blisko...
fot. Hubert, skan z negatywu, strychowe
M: Rok temu tata zostawił mi
aparat z teleobiektywem jak byliśmy w Zuśnie. Chodziłem wtedy za rzekę i
ganiałem bociany i żurawie. To chyba tu zaczęło się moje prawdziwe
fotografowanie, bo jak tata przyjechał, to się zdziwił, że takie zdjęcia
zrobiłem.
H: Tak. Jestem sentymentalny. Jestem
zbieraczem. Dom babci został sprzedany, ale zabrałem tablicę z numerem (może namalowanym
jeszcze przez dziadka). Mam też trochę nagrań na kasetach magnetofonowych
(opowieści babcinych z czasów zamierzchłych) i pamiętnik (większość wpisów z
1936 roku) w drewnianych okładkach z wyrytym słoniem… a w środku: „ku pamięci…”
Skąd we mnie takie przekonanie,
że w materii zostaje pamięć?
skan strony pamiętnika babci Stefci... wpis od "Dzikiej Jadzi"
fot. Hubert, kamienie jeszcze trwają jakże dopasowane, choć ściany już nie ma.
fot. Hubert, kamienie jeszcze trwają jakże dopasowane, choć ściany już nie ma.
Jeszcze niedawno ładowałem na górę siano, a na dole mieszkała "Basia".
fot. Hubert, na tej skarpie pasła się kiedyś "Basia".
Babcia nazywała tak wszystkie swoje owce... a dziś... krowa sąsiadów zagląda...
Babcia nazywała tak wszystkie swoje owce... a dziś... krowa sąsiadów zagląda...
fot. Miłosz, siadający bocian zrobiony rok temu
(na wspominanych wyżej samotnych łowach Miłosza)
fot. Miłosz, jeszcze jeden bociek z tamtego roku
fot. Miłosz, a to bociek "niedzielny", tegoroczny, może ten sam co wyżej...
M: Tata zaprowadził nas za takie
wzniesieni, gdzie kiedyś chodził z lornetką, bo nie miał wtedy jeszcze aparatu
z teleobiektywem. Chodziliśmy tam, gdzie on sam kiedyś chodził. Tyle razy przyjeżdżałem do Zusna i nigdy za tamtą
górkę nie poszedłem. Teraz będę mógł częściej tu przychodzić, bo było nawet
sporo ptaków.
H: Taka dolinka, trochę podmokła,
nic wielkiego… ale dla mnie to była Amazonia, Patagonia i Madagaskar w jednym. To tu obserwowałem (świadomie) pierwsze czajki.
Podziwiałem ich fanaberyjne loty… nie
wiem, czy jest jakiś inny ptak, który tak karkołomni potrafi latać.
Tu usłyszałem pierwszy raz bekasa
krzyka w locie godowym, tu widziałem walkę powietrzną błotniaka stawowego z kaczorem. Tu wreszcie zrozumiałem jak konsekwentnym (i skutecznym)
drapieżnikiem jest bocian, który zjadł przy mnie jeża.
Takie wspomnienia, takie samotne ekspedycje za
pobliskie wzniesienie. Zaledwie kilkaset
metrów od domu babci... Taka dolina, trochę podmokła, nic wielkiego… dla
innych.
fot. Miłosz, dokładnie w tym miejscu siedziałem przed laty z lornetką
i patrzyłem na walkę błotniaka z kaczorem
fot. Hubert, skan negatywu, samica błotniaka stawowego nad tym właśnie bagienkiem
wiele lat temu... Aparat? Zenit TTL + obiektyw 200mm + telekonwerter...
Niezwykle manualnie zatem
fot. Hubert, Miłosz z Filipem
fot. Hubert, takie bagienko (w skrzypie) i jego mieszkańcy...
fot. Miłosz, zbliżenie na skrzyp...
fot. Miłosz, chyba trzciniak
fot. Filip, dziś Filip (z szerokim obiektywem) z perspektywy żaby świat pokazuje
fot.Hubert, pliszka żółta na uschniętym krzaku
fot.Hubert, taka zdziwiona, że nie bocian
fot. Filip, z trawy dmuchawiec się wyłonił...
fot. Hubert, całe "stado" dmuchawców...
fot. Agnieszka... i dmuchawiec z bliska...
fot. Miłosz... bez tytułu
fot. Hubert, a na koniec jeszcze dzieżba gąsiorek się trafiła...
fot. Hubert, taki gość na obiedzie... szerszenił z lekka...
fot. Agnieszka, dmuchawce zniewolone
fot. Agnieszka
fot. Hubert, i jeszcze jeden chrabąszcz majowy na koniec...
M: W dole płynie rzeka i często chodzę po niej w butach do nurkowania. Jest tam
cień i w najgorsze upały można się ochłodzić. Hania często robi jakieś rzeźby na brzegu, bo
dziadek Rysiek zawsze ma trochę gliny w wiadrze. Nawet dziś Hania lepiła.
H: Nie było też tak do końca
sielsko… Zdarzały się przecież spektakularne porażki. Największe rozczarowanie
tego okresu? Łódź z trzciny, która miała pływać jak ta z jeziora Titicaca. Okazało się, że Zuśnianka była bardziej
wymagająca. Taka historia o rzece, która była za płytka na peruwiańską myśl techniczną… Zrobiłem też lotnię na wzór konstrukcji Czesława Tańskiego albo Otto Lilienthala. Choć długo obserwowałem bociany i podstawy
lotu miałem teoretycznie opanowane, to zrobiona z wierzby i folii lotnia skutecznie oparła
się prawu Bernoulliego. Nie uniosła mnie w przestrzeń… może to i lepiej. Dla
przestrzeni i dla mnie.
fot. Hubert, Zuśnianka, kilkanaście metrów dalej Rafał, mój brat cioteczny, z którym spędzaliśmy każde wakacje, znalazł aluminiową manierkę z 1907 roku. Zazdrościłem...
fot. Hubert, Miłosz (rok temu) brodzi i odnajduje... szczątki zwierzyny...
fot. Hubert, Hania w pracy...
fot. Hubert, poziom wody w Zuśniance wciąż się obniża, pewnie efekt "szalonej" melioracji...
Jak było kiedyś, widać ślady na kamieniach...
fot. Hubert, bardzo stary klon (w obwodzie pewnie z 3 metry) na skarpie. Tu mój ojciec znalazł skrzynkę zapalników... i z kolegami rozrywki mieli zatem co niemiara... Takie czasy...
fot. Hubert, Miłosz do broni się przyzwyczaja.
Ja miałem karabin wyrzeźbiony ze starej sztachety, a strzelałem (i trafiałem) tylko w wyobraźni ...
a teraz takie ASG nad Zuśnianką
H: Dziś już chyba wszystko ma
swoją wizualizację. Mogę zwiedzić świat rzeczywisty (i ten mniej realny) za
pomocą komputera, a nawet telefonu. Zwiedzić na siedząco. Takie elektroniczne
safari po całym wszechświecie… Nawet
książki czyta automat… czyli wizje
Stanisława Lema (z "Powrotu z gwiazd") przestają być wizjami.
A moje pokolenie wizualizacje
robiło w głowie „analogowymi” metodami… Ależ mieliśmy wtedy wyobraźnię…
Tak sobie teraz myślę… Jakie
wspomnienia z dzieciństwa będzie miał Miłosz i Filip? Co utkwi w ich pamięci… Co będzie dla nich wartością podstawową, a co
poboczną… Sam nie wiem…
Wiem jednak, że jak zwykle idzie
nowe. A nowe jest niestety destrukcyjne dla starego. Tym razem atakuje pokolenie
wirtualnie „zaaplikacjowane”… Taki sobie termin uknułem na potrzebę chwili...
fot. Hubert, skan z negatywu... pamięć jak szuflada... albo drzwi...
Coraz bardziej zamknięte, ale czasem jeszcze jakieś przebłyski...
Normalnie aż się wzruszyłam! dzięki Brat za wycieczkę w przeszłość :)
OdpowiedzUsuńCzasem okazuje się, że są wspólne przedmioty w szufladzie...
UsuńWujku, następnym razem zapraszam Was do siebie, jak będziecie w rodzinnych stronach. Ciotka
OdpowiedzUsuńMyślałem, że stopień pokrewieństwa ustaliliśmy już wiele lat temu :)
UsuńBardzo fajne zdjęcia z duszą :) Pozdrawiam Marek Miś
OdpowiedzUsuńDzięki. Szukamy dalej :)
Usuń"Ku pamięci. Niech Ci diabeł łeb ukręci" :)
OdpowiedzUsuńA co pozostanie? Niezależnie czy w oralnej opowieści, pergaminie, tablecie, clouds'ach i innych ifonach.
Prawda, Dobro, Piękno i Muzyka. Howgh!
Rzekłeś Wodzu!
Usuń