środa, 21 grudnia 2022

O tym, dlaczego lubię zimową porą czytać przyrodę. Także krwawym truchłem opisaną.

Patrzę dziś za okno i widzę roztop. Zima znowu mnie oszukała, bo myślałem, że jest. Że będzie ze mną jak kiedyś… a tu znowu nic.  A zima to śnieg biały (taki pleonazm), na którym czasem krew czerwona (taki pleonazm) się pojawia. A patrząc na taki „zapis” natury dobrze się  bawię. Taka kontrowersja (?). Szukanie sensacji (?) I dziś o tym trochę.

 



Należę do tej grupy osób, która lubi zimę, może nawet bardziej niż inne pory roku. Jednak od jakiegoś czasu  widoczna jest tendencja ocieplenia. Śnieg leży krócej (jeżeli w ogóle spadnie), jeziora nie zamarzają (bo nie pamiętam, żeby Wigry nie zamarzły przynajmniej na kilka tygodni… a zdarzyło się tak przecież kilka lat temu). Zmiana klimatu jest niezaprzeczalna.

W tym roku jednak jakby normalniej. Śnieg w listopadzie.  Sporo go też w grudniu. Udało mi  się nawet kilka razy wyskoczyć na narty… a nawet połączyć biegówki z kajakowaniem. Ufnie patrzyłem na kolejne tygodnie… ale mi przeszło. 

 

Narty na pokładzie, a potem na nogach (10. grudnia jeszcze tego roku)

 

Wróćmy jednak do zimy i do tego, że lubię czytać. Przyrodę. 

 

Ślad natury i trop człowieka. Na łyżwach.


Uwielbiam tropienie, bo i ziemia staje się taką księgą, z której da się wyczytać dramaty dla jednych, ale radości dla drugich. Samo domniemywanie, co wydarzyło się w świecie zwierzęcym, jest niezwykle ekscytujące. Dlaczego o tym… bo znowu tropiłem. Znowu domniemywałem. Tak jak lubię.

Marcin ma domek w Mikołajewie i wysłał mi w niedzielę zdjęcie z Piasków. Krwawe, bo ze szczątkami łosia.  Sugerował, że zwierz utknął w lodzie, a inne zwierzęta wszelakie obskubały co się dało.

To było rano… a ja wtedy jeszcze byłem w drodze powrotnej z wypadu kajakowego do Kopenhagi i podziwiałem  o świcie łosie (przynajmniej pięć i raczej żywe), liczne sarny i lisy przemykające za szybami samochodu. Nad Wigrami pojawiłem się dopiero przed zachodem słońca.

Zachód był dość spektakularny… taki krwawy i bajkowy. A jak to w bajkach… czasem pojawia się wilk. W tej historii także się objawił,  i to nawet nie sam.

 



Wyspa Kamień

Zatoka była zamarznięta na kilka metrów w głąb jeziora, a po prawej stronie wyraźnie zarysowała się smuga krwi świadcząca o dramacie jaki się tu rozegrał. Dramacie dla łosia… dla wilków raczej  była to historia szczęśliwa.

Włączył mi się instynkt tropiciela  i zacząłem badania terenowe. Wokół tej „krwawej ścieżki” było mnóstwo tropów jakichś stworów psowatych,  w tym lisów, ale i ptaków, ludzi… a nawet łyżwiarzy. (niektórzy przyszli zjeść, a niektórzy popatrzeć). Oczywiście pierwszym skojarzeniem dotyczącym twórców zabrudzenia śniegu  były wilki i ich ofiara, ale przecież nieopodal jest wieś Mikołajewo… a tam psów też sporo. Też mogły się szwendać po okolicy.  

 


Adam Gełdon, ekspert w dziedzinie wilków, twierdził na spotkaniu z młodzieżą z naszej szkoły (wiem, bo byłem), że czasem trudno zidentyfikować właściciela takiego odcisku. Przyznał, że tropił onegdaj jednego wilka… i skończył tropienie w wiejskiej budzie. Adama znałem tylko z internetów… i z tego, że bywa u Biegnącego Wilka w Ścibowie wtedy, kiedy mnie tam nie ma. Takie mijanki.  Kolejny raz udało mi się spotkać ciekawego człowieka  bez opuszczania Suwałk. Sam przyjechał… a właściwie został zaproszony do ZST.  

Adam występuje. Sztuka o wilku.

Łatwo rozpoznać tropy wilków, jak penetrują sobie lasy i pola w grupie, bo co jakiś czas zaczynają „sznurować” (idą po swoich śladach w szeregu), a psy domowe nigdy tak nie robią.

W przypadku przygody na lodzie… tropów było zbyt dużo, w zbyt dużym chaosie. Kilka domniemań jednak miałem.

Pierwsze domniemanie. Pracownicy parku narodowego dostali „wiadomość” o zwierzu (a właściwie jego części) na lodzie. Bo ktoś wjechał autem na „plażę” (wyraźne ślady kół i ciągnięcia truchła z jeziora do tychże tropów samochodowych). No bo przecież taki „eksponat” nie wygląda dobrze w miejscu dość często odwiedzanym przez turystów. Trochę głupio… bo przecież zabrano „stołówkę zimową” dla wielu zwierząt. Zmarnowano (częściowo) wysiłek wilków. Widzieliśmy lisa, który szedł po lodzie w miejsce dramatu. Liczył na wyżerkę… tak jak ja na zimę. Obaj się przeliczyliśmy (on od razu, a ja za kilka dni). Na śniegu dostrzegłem tropy ptaka… chyba bielika (wielkie jak moja dłoń). Kruki też miałyby co jeść przez jakiś czas. Został tylko krwawy ślad na śniegu… i nadzieja, że łoś został jednak podjęty w celach naukowych, albo podrzucony gdzieś z dala od szlaku. Żeby nie raził zbyt radykalną barwą.

Tropy lisa (lub lisów). 

Trop bielika (?)... a może kruka...


Drugie domniemanie (które może powinno być pierwszym). Był to łoś… choć nie widziałem truchła. Tak napisał mi Marcin… a na lodzie zostało kilka kłaków sierści. Chyba łosiej właśnie. Gdzieś czytałem, że łosie niezbyt często są ofiarami wilków, bo potrafią się obronić długimi kończynami. Tratują napastnika nawet osaczone. Łoś jest duży, silny, ma długie nogi  i dałby radę.  Tylko, że w pewnych okolicznościach te długie nogi mogą zawadzać. Ale o tym za chwilę.

Nie stwierdziłem załamania lodu pod ciężarem łosia (tak sugerował Marcin  pisząc „w” lodzie na nie „na”). Lód był nietknięty i mimo tych kilku godzin różnicy wydaje mi się, że do naruszenia struktury  i ponownego zamarznięcia nie doszło. Czyli raczej łoś nie utknął.  Zresztą w tym miejscu jest raczej płytko (powyżej kolan dorosłego człowieka) i zwierz pewnie by wyskoczył bez problemu.

Trzecie domniemanie. Wilki zapędziły łosia na lód. Łoś jest duży, silny, ma długie nogi  i dałby radę (jak już pisałem), ale na lodzie mu się te nogi rozjechały i upadł stając się łatwym łupem. Wilki go dopadły w parterze. Osaczony,  bez możliwości zastosowania swojej najgroźniejszej broni stał się posiłkiem.  Pytanie tylko mi się nasuwało, czy wilki mogą świadomie w takie miejsca zapędzać ofiary. Dlatego napisałem do eksperta.

Adam Gełdon pewnie dostaje mnóstwo takich zapytań… ale odpowiada, co  jest miłe.  Tym bardziej, że potwierdził moje domniemanie i dopowiedział, że wilki często zaganiają ofiarę nie tylko na lód, ale także na skraj rzek lub jezior, bo tam często jest znaczny spadek terenu… i jeleniowate czasem się potykają.  Zwierzę upadłe… łatwiej dopaść. Takie zmyślne stwory z tych wilków.

 

Tyle moich domniemywań, ale kolejny raz bawiłem się świetnie w tej bibliotece natury. Tylko, że   „świetna zabawa” w kontekście „trupa” na lodzie może być odczytana przez niektórych… jako kontrowersyjna, albo szukanie poczytności… na kontrowersyjności opartej…

Niestety wciąż pokutuje u nas takie stereotypowe myślenie, że wilk jest zły. Bo ma kły.  Jak zobaczymy jastrzębia nad małym zajączkiem, to będziemy drapola przeganiać. Bo biedny zajączek. Jak wilk zje „kundelka” pod domem we wsi (teraz ulicy) Szwajcaria, to lament. Celowo napisałem zdrobnienie słowa kundel, bo tak sprawę opisali dziennikarze lokalni. „Kundelek” wyraźnie pokazuje po czyjej stronie mamy stać, kto tu jest ofiarą wymagającą współczucia.  A wilk zrobił swoje. Pies na łańcuchu + teren nieogrodzony = łatwy posiłek. Inny zapis tej historii: piesek + przydomowy ogródek  = bestialska ofiara. Słowa tylko…  a jaka różnica.  

Niby jestem taki „do przodu” ekologicznie… ale przyznam jednak, że nawet mi przyszła taka refleksja, że może jednak nie pisać o krwawej odsłonie… tego krwawego zachodu słońca. Może skupić się tylko na lewej stronie zatoki. Bo tam ładnie.  Spektakularnie. Bez trzewi wywleczonych na śnieg. Bez kłaków sierści i krwi (bo to po prawej stronie). Tylko że zachwycając się pięknem natury… trzeba zachwycać się całokształtem. Drapieżnik zabijający jakiegoś zwierza jest naturalny. Czyli piękny. Zachwycajmy się zatem. Tropmy. Domniemujmy. I liczmy na zimę.


 



1 komentarz:

  1. Ooo kajaki w Kopenhadze
    Też bym chciał
    🙃🙃🙃

    OdpowiedzUsuń