H: Mamy swoja Krainę Oz i to
całkiem blisko. Oz Turtulski (potraktowałem to
w zapisie jako nazwę geograficzną). I dziś właśnie o tym, bo w ciągu dwóch ostatnich tygodni trzykrotnie nas tam wciągnęło. Nasza kraina
Oz(u) jest w sumie doliną i jak się człowiek mocno pochyli, rozejrzy, to i mieszkańców tej magicznej krainy
dostrzeże wśród traw i kwiatów. My spotkaliśmy
trzy Rusałki i Świtezianki (celowo piszę wielką literą). Taka magiczna kraina.
fot. Hubert, Hania na ścieżce poznawczej "Dolina Czarnej Hańczy", a za drzewami Kraina Oz(u)
H: Na Suwalszczyźnie lodowiec
nieźle zaszalał pozostawiając mnóstwo tworów. Praktycznie cały teren
Suwalskiego Parku Krajobrazowego jest taką areną, popisem lodowca. Dziś jednak
skoncentrujemy się na ozie. A cóż to
takiego? Spróbujemy wyjaśnić w trakcie.
Oz zawsze kojarzył mi się z
czarnoksiężnikiem (napiętnowanie literaturą)… z magią taką i przyznaję, że
podróż doliną (górą i dołem) należy do ciekawych przeżyć estetycznych, a przy
odrobinie wyobraźni, przekracza pewien stopień realności poprzez spotkania
z makroświatem. Ależ tam buzuje…
fot. Hubert, pagórki "ozowate"
H: Czarna Hańcza po opuszczeniu
Hańczy, najgłębszego jeziora w Polsce (o którym pisaliśmy - kliknij, zobacz tekst i zdjęcia ) spływa wartko w dół. Na swoje drodze mija
już za chwilę głazowisko w Bachanowie i właśnie tam z Miłoszem trochę pobrodziliśmy
ostatnio. To co widzi turysta na głazowisku (najlepiej wczesną wiosną lub
jesienią, bo kamienie są wtedy odkryte),
to tylko przedsmak tego, co czeka na końcu kładki widokowej.
Lubię brodzić w tym
miejscu środkiem koryta, czasem po kamieniach, czasem po kolana w wodzie… Widok powala, a czasami powalał brak
równowagi na śliskich kamieniach. Zdarzyło mi się kiedyś… Trzeba zatem zachować
czujność wchodząc do krainy Oz(u) drogą wodną.
M: Chodziliśmy z tatą po kamieniach i po wodzie. Tutaj po Czarnej Hańczy nie da się pływać kajakiem, bo za dużo jest kamieni.
fot. Hubert, kamienie, jak widać, liczne
fot. Hubert, taka kamienna biedronka, taka wyobraźnia...
fot. Hubert, a dla kontrastu kamienie w Czarnej Hańczy zimową pora...
H: Brodzenie było w tamtym tygodniu, a we wtorek przeszliśmy rodzinnie ścieżkę
wzdłuż doliny Czarnej Hańczy, nad wspominanym Ozem Turtulskim Najprościej wyjaśnić ten relikt
polodowcowy tak: „wał lub silnie wydłużony
pagórek wzniesiony wskutek osadzania piasku i żwiru przez wody płynące pod
lądolodem, w jego szczelinach lub na powierzchni” (tak stwierdza Wikipedia).
Czyli mamy w dolinie Czarnej Hańczy, wzdłuż rzeki, 13 takich pagórków na
długości prawie 3 kilometrów. Idąc skrajem doliny, oz widzimy pod sobą.
Szczególnie dobrze widoczne jest to zjawisko z powietrza… do tego zimą… a ja
czasem jestem w powietrzu i czasem nawet zimą…
fot. Hubert, oz jesienny (zdjęcie z paralotni)
fot. Hubert, oz zimowy, to samo miejsce (zdjęcie z paralotni)
fot. Hubert, jeszcze raz to samo wzgórze (zdjęcie z paralotni), bo chodziliśmy po nim w czwartek,
czyli pokażemy też z dołu
M: Mieliśmy tylko dwa aparaty i to bez makro. Wszyscy chcieli robić zdjęcia i cały czas ktoś był zły, że nie może robić zdjęć. Tylko Hania nie chciała robić, ale to i tak jednego aparatu brakowało.
H: Kolejny raz trafiliśmy do ruin
młyna. Miałem okazję dotrzeć wodą i od strony głazowiska w Bachanowie, ale w
sumie pierwszy raz zszedłem od strony ścieżki poznawczej. Kwiecie wszelakie
obrodziło. Zaczęliśmy rodzinnie podglądać mieszkańców tej, jak to nazwałem
Krainy Oz(u), a trochę się ich nazbierało. Hania wzbogaciła się też o kolejne
pióro (chyba myszołowa) do swoje kolekcji (taką ma pasję dziewczyna)… Ale wcześniej rozśmieszyła mnie kompletnie (jeżeli
można tak rozśmieszyć). Teraz taka anegdota. Na ścieżce leżała sobie… no dobra
eufemizmem polecę… pozostałość procesów trawiennych jakiegoś zwierzęcia.
Spróbowałem zdefiniować głośno sprawcę tego naturalnego wszak działania
organizmów wszelakich i zasugerowałem: lis. Hania podchwyciła wątek i
skomentowała (i tym razem bez eufemizmu, bo cytat leci): „taka kupa przyrody”. Prawda dobitna. Kupa przyrody wokół nas…
fot. Agnieszka, pod słońce
fot. Agnieszka, taka łąka
fot. Hubert, Hania ma pióro myszołowa... kolejne do kolekcji
fot. Miłosz, fruczak trutniowiec w akcji
fot. Hubert, Miłosz w akcji fotografowania fruczaka
fot. Hubert, ruiny młyna
fot. Hubert, a w ruinach takie życie
fot. Hubert, na murze wyrosła kalina...
fot. Agnieszka, żagnica wielka
fot. Hubert... ale zdjęcie ukradłem Agnieszce... nie chciałem oddać aparatu,
motyl zwie się polowiec szachownica... nazwa adekwatna, bo na polu i z szachownicą...
fot. Agnieszka, pierwsza spotkana świtezianka, bo tak zwie się ta pospolita ważka
fot. Hubert, błotniak stawowy na patrolu
fot. Miłosz, takie miejsce na polowanie
fot. Miłosz, dzierzba gąsiorek poluje
fot. Miłosz, a wrona siwa się przygląda... tylko czemu ma zamkniętą powiekę. "Ślepowron" taki.
fot. Agnieszka, my się też przyglądamy... Krainie Oz(u)
fot. Miłosz, my w dolinie
M: W czwartek razem z tatą i
Hanią znów poszliśmy do tych ruin młyna, żeby zebrać jeszcze trochę materiału na
wpis. Byłem tu już kiedyś, ale teraz poznawaliśmy oz i go fotografowaliśmy. To
takie górki, dlatego ja wolałem robić zdjęcia ptakom i owadom. Tata poszedł
dalej, a ja zostałem, bo jakieś małe ptaki latały pomiędzy drzewami. Kiedyś
zrobiłem tu zdjęcie raniuszka, ale było mocno poruszone. Myślałem, że może się uda
spotkać go jeszcze raz, ale to były sikorki ubogie. A jak wracaliśmy, to na
kamieniach skakały trznadle. Dziś
testowałem obiektyw 100-400 od pana Wojtka. Zrobiłem zdjęcia krów i okazało się,
że nasz zestaw z telekonwerterem robi o wiele słabsze zdjęcia.
fot. Hubert, Miłosz tropi sikorki z 400-setką
fot. Miłosz, trznadel na głazowisku
fot. Miłosz, a pliszka za kamieniem
H: Trzeci raz poszedłem z Hanią i
Miłoszem klasycznie (w moim przypadku), przez głazowisko w Bachanowie. Po
drodze spłoszyliśmy niestety sarny, ale ponieważ wiatr był korzystny i oz dawał
nam osłonę, to udało nam się podejść kozła, który jak się okazało za daleko nie
uciekł. Wciąż tropiliśmy też stwory łąkowe i napowierzne, te co w trawie się
kryją i latają nad tymi przestrzeniami.
fot. Hubert, kozioł przydybany
fot. Hubert, tak sobie idziemy po ozie
fot. Miłosz, taki kruk na wyschniętym drzewie...
H: A na tych łąkach spotkaliśmy aż trzy rusałki. Wspominałem wszak, że to magiczna kraina.
fot. Miłosz, motyl, który zwie się rusałka pawik
fot. Hubert, rusałka pokrzywnik
fot. Hubert, rusałka kratkowiec
fot. Miłosz, a tu jeszcze Calpoteryx virgo... czyli samica świtezianki dziewicy
(takie tłumaczenie z łaciny)
fot. Hubert, Miłosz na ozie (tym pokazywanym na zdjęciach z powietrza)
fot.Miłosz, schodzę z ozu... a na plecach ciekawostka.
Plecak, który uszyłem własnoręcznie wiele lat temu (i wciąż mi służy). Bardzo praktyczna konstrukcja na szybkie wypady...
zmieścił: statyw, dwa obiektywy i dwie małe butelki wody.
fot. Hubert, nie tylko ja schodzę z ozu, ale tu wariant zalesiony
fot. Hubert, a na dole grzyb... chyba zjadliwy
fot. Hubert, wiele grzybów... też na dole
fot. Hubert, okazuje się, że nie byliśmy sami, dziewczyny sprawdzają stan ogrodzenia (taka praca)
fot. Miłosz, a na zakończenie pokląskwa na drucie...
H: Tak się zastanawiam nad
złożonością przyrody. Ileż gatunków organizmów żywych mieści się na metrze
kwadratowym powierzchni… Takiej kakofonii form życia można doświadczyć właśnie
na łące i nie musi ona wcale być w Krainie Oz(u). Każdy ma magiczną krainę tuż
za drzwiami swego domu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz