H: Jutro na festiwalu literackim „Patrząc
na Wschód” (u Piotrka Malczewskiego w Budzie Ruskiej nad Czarną Hańczą) będzie
Marcin Meller, który felietonem się para i pewnie dlatego tak mnie jakoś w tym
kierunku rzuciło (i Czarnej Hańczy i felietonu)…
Ale dziś nie będzie nic
odkrywczego. Nic nowego… Będzie dużo pytań… ale jeszcze mniej odpowiedzi. Bo
byłem, bo zobaczyłem… i nie wiem co z tą
przyrodą.
Czasem zastanawiam się ile
jeszcze natura jest w stanie znieść „w mordę bicia”. Chyba każdy pojemnik musi się
w końcu napełnić… albo opróżnić… i co wtedy? Segregować, ograniczać, regulować? Czy dalej korzystać ze
słomek. Czarna Hańcza płynie… a tekst raczej z tych naiwnych i patetycznych.
fot. Hubert, znaczenie natury... ręką ludzką sadzonej...
H: Dziś trafiliśmy nad Czarną
Hańczę. Na kładki… czyli tam, gdzie jest obszar ochrony ścisłej i nie można spływać kajakiem, ani uprawiać
innych form turystycznych. Tylko po kładce (ale raczej nie kajakiem). A to miejsce ma związek z wydarzeniem
z końca lipca, bo wtedy mieliśmy naszą lokalną katastrofę ekologiczną.
Oczyszczalnia ścieków nie
spełniła swej zdefiniowanej nazwy i puściła w Czarną Hańczę to, czego nie
powinna. Błąd człowieka mówią. Złe procedury mówią. Polityka włodarzy mówią.
Tony śniętych ryb… czy 120 kilo. Jedni
bagatelizują, drudzy wyolbrzymiają. A ja czytam, słucham, patrzę… i mi smutno. Tak
po ludzku (nie po „naukowemu”).
Dlatego dziś patrzyłem z mostu w
nurt. Starałem się być wnikliwy, obiektywny. Szukałem odpowiedzi… chciałem ją
sobie wypatrzeć. Co zobaczyłem? Woda wciąż płynie. Nartniki wciąż liczne wykorzystują
napięcie powierzchniowe. Trawy podwodne w
zieloności falują… a roślinność brzegowa bujnie próbuje wtargnąć w nurt. Niby
nic się nie zmieniło… tylko ryb
jakby brak. Może to przypadek… ale miałem okazję być w tym samym miejscu pod
koniec czerwca i ryby na pewno pod mostem pływał. Dziś nie zobaczyłem żadnej…
Źle się stało. Ekosystem dostał
od nas w mordę. Kolejny raz… Ciekawe czy
choć wnioski wyciągniemy.
fot. Hubert, Czarna Hańcza z kładki... płynie
fot. Hubert, zielono
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Hubert, upadło... ale po coś...
fot. Hubert, policzone... chyba w celach naukowych...
H: Pewnie natura sobie poradzi. Badania
wody odpowiednich służb kolejny raz dowodzą, że nie ma zagrożenia… dla
człowieka. Można się kąpać… i to jest jakby najważniejsze (dla wielu). Czyli… że możemy odetchnąć, że koniec tematu? Pewnie
Wigry przefiltrują i wykorzystają na swój sposób to, co zostało z tego ścieku… Ale jakie wnioski ja się pytam? Tak sam
siebie…
Ochrona bierna i ochrona czynna,
to dwa terminy, które wciąż mocno się ścierają (także w mojej głowie). Jedni uważają, że dziś przyroda
sobie już nie poradzi… dlatego jej pomagają (choć druga strona twierdzi, że to
nie pomoc, a szkodzenie). Drudzy zakładają, że bez ingerencji człowieka natura
sobie poradzi doskonale… jak czyniła przez
wieki. No i co?
Nic. Żadnych wniosków, tylko
okopywanie pozycji. Temat kornika umarł w mediach "naturalnie". Temat wycinek drzew w
Puszczy Białowieskiej, Bieszczadach (i nie tylko), co jakiś czas się pojawia,
ale zaraz przykryją go jakieś igrzyska. Oskarżenia, pomówienia, przemoc
werbalna i dosłowna… Kto ma rację?
Staram się zrozumieć obie stron.
Pewnie i tak obiektywizmu nie zachowam, bo mam wyraźne skłonności… bo tak mam. Nie lubię fanatyzmu w żadnej postaci, a z
każdej strony jestem nim torpedowany, zmuszany
do zajęcia pozycji. Patriota – niepatriota (a jakie kryteria i kto ocenia), partia X – partia Y, nic się nie stało – stało się
dużo. Aż nie mam ochoty wybierać… Dlatego
chyba trzeba robić swoje (czyli jednak jest próba odpowiedzi).
fot. Hubert, czy natura jest w stanie się po nas... zabliźnić?
(Teraz wątek edukacyjny)
H: Jakiś czas temu szedłem za matką z dzieckiem.
Chłopak (na oko 6-7 lat) na oczach swej, pewnie kochającej, mamusi rozpakował
jakiś samochodzik, a opakowanie rzucił pod nogi. Ich nogi. Mama podziwiała pojazd ciesząc
się szczęściem pociechy. Podniosłem pudełko, podszedłem i powiedziałem, że coś im wypadło.
Najciekawsza była reakcja chłopaka, który patrzył na matkę zmieniającą barwy.
Śmietnik był kilkanaście metrów dalej. Czego zabrakło?
Mam wśród znajomych kilka osób,
które naturę odwiedzają świadomie. Ot chociażby Marcin, zwany przeze mnie
Rumcajsem, często nawiedza Zatokę Słupiańską i zażywa jej mokrych
dobrodziejstw. Zażywa… i bardzo często zabiera ze sobą to, czego nie przyniósł.
Bo przynieśli to niezwykle prości ludzie, którzy opróżniają i zostawiają gdzie
popadnie… a część z nich pewnie wzrusza się oglądając obrazki w sieci, gdzie oceany szumią tworzywem sztucznym. Brak przełożenia.
Brak wyobraźni. Głupota i wygoda… nie u Marcina.
fot. Hubert, ktoś już znalazł winnego... ale po groma niszczy tablicę?
(teraz wątek prawie religijny z
tendencją do patosu, ale tak sobie myślę)
H: No i właśnie może warto taką
akcję uskuteczniać. Ogarniać przestrzeń wokół siebie… Pierwsza reakcja zwykle nosi tytuł: ale to nie ja to przyniosłem. Nie
moje… mnie nie dotyczy… Ale chyba raczej trzeba reagować… bo nikt nie jest bez
winy.
Zabierzmy czyjeś „upadki” ze
swoimi. Może to nic nie znaczy, może to nic wielkiego… ale to będzie nasza pokuta… za codzienne
dawanie naturze w mordę.
fot. Hubert, 5 minut przy moście... i taki urobek.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie to zosatło opisane.
OdpowiedzUsuń