H: Pogoda we wtorek nie była
spacerowa. Jednak ruszyliśmy rodzinnie (+ Filip, kolega Miłosza) na Słupie. Mimo
deszczu, niknącego śniegu, zgubionej rękawicy i trupa łabędzia… gęba mi się
śmiała straszliwie. Widzieliśmy trzy bieliki i tropiliśmy wilki.
fot. Hubert, środowe zdjęcie tropu wilka,
jako skala porównawcza dłoń Miłosza w rękawicy
Wtorek
M: Szczerze mówiąc, to tak
naprawdę nie wiedziałem o tym, że łabędzie nawet śpią na lodzie. Fajnie to wyglądało,
jak tak sobie siedziały i człapały swoimi płetwami po lodzie. Część siedziała
na lodzie, a część pływała, bo Wigry nie całe były zamarznięte. Było ich bardzo
dużo. Tylko w oddali było widać białe kropki łabędzi i stado czarnych punkcików
łysek.
fot. Hubert, Łabędzie i łyski
H: Na Półwyspie Dąbek, w dawnym ośrodku turystycznym, wciąż widać zorganizowane grupy, ale tym razem ptactwa wszelakiego. Po ośrodku nie ma już prawie śladu poza asfaltową drogą i kilkoma kręgami studni. Resztę pochłonął las.
fot. Hubert, las
słupiański i uczestnicy pleneru
H: Kilka lat temu zimową porą w tym
miejscu znalazłem truchło łabędzia zjedzonego częściowo przez jakiegoś zwierza.
Mnóstwo piór, fragmenty kości… winnego brak.
Innym razem idąc od strony
suchara Rzepiskowego wszedłem na lód Wigier i… poderwałem dwa orły, które
raczyły się, a jakże, łabędziem. Dziś znowu znaleźliśmy tam martwego łabędzia…
Okazuje się zatem, że jest jakaś
powtarzalność w przyrodzie, a zimujące rokrocznie w tym miejscu łabędzie często
stają się kolejnym ogniwem łańcucha pokarmowego… Zbyt wiele ofiar na Słupiu…
czyli może jakiś seryjny morderca, a może zwyczajne „zejście” z głodu, chłodu
lub choroby, a w konsekwencji „padlinożarcie” miejscowych amatorów łatwej (bo
mało już ruchliwej) zdobyczy.
fot. Hubert, samotny
fot. Miłosz, starszy łabędź, zaobrączkowany
fot. Hubert, w sumie łatwy łup... szczególnie jak śpi..
H: Czyli zaczęło się tradycyjnie
i mało ambitnie. Dużo łabędzi na krawędzi lodu i wody, a kilka sztuk
odpoczywało na lodzie… Różne odcienie szarości na Wigrach, schodzący śnieg, odrobina
deszczu w przelocie i trochę mgły.
Dziewczyny szły wysokim brzegiem,
a my po lodzie… Robiliśmy z Miłoszem na zmianę zdjęcia łabędziom i wtedy
usłyszałem krzyk bielika.
Siedział na lodzie i nie był sam. Dwa obok siebie i
jeden nieco dalej…
fot. Miłosz, trzy orły na
Wigrach
fot. Hubert, chłopaki
nawołują uparte bieliki
(wystarczy zmienić jedną literę, by dowiedzieć się jak były uparte)
M: Próbowaliśmy z Filipem zrobić
zdjęcia bielikom, ale były daleko. Chcieliśmy zwabić je bliżej nawoływaniem: „orły
do nas”, ale wcale nas nie słuchały i dalej siedziały. Może dlatego, że bieliki ponoć nie są orłami. W końcu ten bardziej
samotny odleciał i zostały te dwa wśród łabędzi.
fot. Miłosz, bieliki i
łabędzie
H. Dziewczyny weszły na trop
wilka. Odwilż sprawiła, że trop był bardziej czytelny ponieważ przebijała się
ciemna ściółka, a to uwydatniało szczegóły. Trop mógł być nawet nocny, bo
krawędzie (mimo padającego deszczu) były dość wyraźne.
M: Tata przybiegł do nas i
powiedział, że mama znalazła tropy wilków. Poszliśmy tam i ja zacząłem się
zastanawiać nad tym, że nie spodziewałem się, że zobaczę tropy wilka. Była to
wataha licząca chyba kilka wilków, tak powiedział mi tata.
fot. Hubert, trop wilka
H: Czemu wilki a nie psy? Po pierwsze duże łapy. Bardzo duże. Po drugie: kilka sztuk kluczyło między drzewami, ale co jakiś czas tropy łączyły się w „sznur” typowego przemarszu watahy. Idąc za nimi czułem wielką nieskrępowaną radość, co wyrażałem szerokim uśmiechem. Moim wielkim marzeniem jest spotkanie wilka na wolności właśnie u nas, ale nawet teraz czułem, że obcuję z prawdziwym symbolem nieokiełznanej wolności, a symbol ten wyraźnie mnie gdzieś wiódł.
fot. Hubert, "sznur" wilczych tropów
fot. Hubert, a tak wilk przemykał między gałęziami
H: To obcowanie doprowadziło mnie do
kolejnego trupa łabędzia. Zdeptany śnieg przez wiele wilczych łap, jakieś
rozgrzebywanie ściółki i trochę piór, kostek i część skrzydła. Pierwsza myśl: ptaka
upolowały wilki. Mamy winnego. Zszedłem po tropach nad jezioro i tu kolejne
zaskoczenie… kilka wilków wyraźnie biegało po lodzie… czyli jednak to one tego łabędzia… a może wilki
tylko tu przywędrowały zwabione zapachem truchła, a zabójcą jest ktoś inny… Kilka
lat temu mało kto słyszał o wilkach w tej okolicy… a trupy były. Sam nie wiem.
fot. Hubert, skrzydło łabędzia i tropy
fot. Hubert, tropy na jeziorze, gorzej zachowane, bo pod śniegiem była już woda
H: Najłatwiej oskarżyć wilki. Wiele lat to już robiono, czego dowodem są liczne stereotypy, irracjonalne lęki wywołane już samym słowem, a co dopiero desygnatem. Trzebiono zatem wilka na potęgę, bo traktowano go jak rywala. Potencjalnego zabójcę, którego trzeba wyeliminować zanim zrodzi mu się w głowie myśl o zabiciu zwierza płowego, domowego, czy wreszcie samego człowieka.
Pomija się fakt, że o przypadku
ataku na człowieka nikt nie słyszał… No bo chyba obrazy, na których Alfred Wierusz Kowalski przedstawił watahę
atakującą sanie, nie stanowią dowodu... a właściwie stanowią dowód, ale raczej
właśnie tych stereotypów i lęków samego autora.
Fakty są takie, a pseudomyśliwi
wciąż do wilków strzelają, tak jak Sarnetkach nie tak dawno temu. Tej zimy kolejny wilk
przegrał z mitem.
Lektura książki Adama Wajraka „Wilki”
skutecznie i ostatecznie mnie „odstraszyła”, a właściwie potwierdziła
moje wcześniejsze odczucia. Nie mam lęków przed wilkiem. Ja.
Jednak Hania wyraźnie się zdeklarowała,
że te małe tropy są „słodziutkie”, a te większe jej się wcale nie podobają i
już chce wracać do samochodu. Czerwony Kapturek zrobił swoje.
H: Na szczęście zgubiłem rękawicę
Miłosza. Miałem potrzymać, a zgubiłem. Pretekst do powrotu ranną porą zatem się znalazł.
fot. Miłosz, powrót we mgle po dawnej drodze ośrodka wczasowego, a zmrok zapadał...
fot. Miłosz, i jeszcze jedno szare na koniec tego szarego dnia...
w domu zapytałem Agnieszkę, który z nas jest autorem... nie potrafiła powiedzieć.
Środa
H: Rano znów ruszyliśmy na Słupie.
Tym razem tylko z Miłoszem. Większa mgła, więcej deszczu, więcej mroku.
Wszystkiego więcej… tylko śniegu mniej.
Byłem ciekaw, czy wilki wróciły do łabędzia.
M: Dziś po drodze spotkaliśmy
trzy stada saren. Widzieliśmy ich aż tyle, bo była brzydka pogoda i dla
większości ludzi nie chciało się wychodzić z domu, a sarny to chyba wyczuły i
powychodziły. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko saren. Po zrobieniu kilku zdjęć
zachciało mi się pobawić z nimi w ciuciubabkę i gdy one patrzyły ja stałem, a
gdy jadły, ja podchodziłem i tak w kółko. Chyba te sarny na polach są bardziej
odważne od tych z lasu.
fot. Miłosz, sarna z pierwszego stada
fot. Miłosz, kozioł z pierwszego stada
fot.Hubert, kozioł z trzeciego stada
fot. Miłosz, mgliście ruszamy
H: Łabędzie wciąż były. Zmieniły
trochę lokalizację, ale w największych skupiskach wciąż tkwiły na lodzie. Rękawica
była zagubiona, ale się odnalazła. Nad jeziorem była i byli też niestety wędkarze… Ich raczej
należy wykluczyć z grona zabójców ptaka… oni raczej polują na coś innego. Jednak
wilki z pewnością były już gdzieś daleko.
fot. Miłosz, odbija mu się
fot. Miłosz, nowy środek transportu lodowego (silnik w skrzynce)
fot. Hubert, i
poszedł sobie…
fot. Hubert, nie tylko tropy po narciarzu, wilki też szły, ale drugim pasem
H: Szczątki łabędzia też były. W
tym samym miejscu. Dokładnie obejrzałem kości i nie stwierdziłem na nich śladów
po wilczym uzębieniu. No i dlaczego zostały te kości… A może wilki wcale nie
lubią łabędzi i wolą jelenia… Dużo pytań. Mniej odpowiedzi. Początkowa pewność
się rozmywa… tak jak śnieg i tropy na nim zapisane (ale wciąż jeszcze czytelne).
M: Super było pobawić się w
tropiciela i zgadywać, co w danym czasie robiły wilki. Wcale się nie bałem,
bo wiedziałem, że one nic nam nie zrobią, bo jeżeli my je wypłoszyliśmy, to dawno
ich tam już nie było. Po śladach widać, że niektóre wilki byłe małe, a niektóre
tak wielkie, że łapy były takie same jak moja dłoń w rękawicy.
fot. Hubert, but o rozmiarze 45
fot. Miłosz, Tata tropiący
fot. Hubert, Miłosz
tropiący
M: Wracaliśmy po lodzie nagle zobaczyliśmy
jakieś zwierzę biegnące po lodzie. To była wydra, która wracała na brzeg z jeziora.
Trochę się rozczarowaliśmy, bo była daleko i myśleliśmy, że może wędkarze, którzy tam poszli, spłoszą ją na nas, lecz tak
się nie stało. Zanim weszła w trzciny udało mi się zrobić kilka zdjęć we mgle.
fot. Miłosz, wydra w
szarościach
fot. Hubert, odpuszcza przy brzegu pod jałowcem (kulki na lodzie to owoce)
H: Wydrę też bym wykluczył z kręgu podejrzanych. Gustuje raczej w rybach, a nie w wielkich ptakach… Na głodną i krwiożerczą bestię raczej nie wyglądała… Tak sobie pomyślałem, ale konsultacja z Wojtkiem (wszystkowiedzącym o stworach) jednak znów namieszała w mojej głowie. Okazuje się, że wydra i ptakiem nie pogardzi. Ze zdrowym łabędziem raczej nie wygra (ta wydra), ale z osłabionym… Czyli może jednak to jest zabójca… Tylko, że ten ssak nie pociągnie tak dużego ptaka w las… chyba, że to jakaś nieformalna spółka, gdzie każdy każdego okrada… Kolejne wątpliwości zatem.
Wydra czmychnęła, a na horyzoncie
znowu bieliki. Znowu siedzą na lodzie. Znowu czekają nie wiadomo na co...
M: Wczoraj widzieliśmy trzy bieliki. Dzisiaj znów siedziały prawie w tym samym
miejscu, tylko że tym razem dwa. Jeden z nich był bardzo nerwowy, bo chyba nas
zobaczył i co chwilę gdzieś podlatywał. Dziś co prawda była trochę słabsza
widoczność, ale też było fajnie zobaczyć te piękne ptaki.
H: Bieliki też są w kręgu
podejrzenia. Jak już wspominałem, kiedyś spłoszyłem je w niemal tym samym
miejscu z truchła łabędzia leżącego na lodzie. Może dlatego tak siedzą, bo
czekają na okazję. Wypatrują oznak słabości łabędzi, naturalnego zejścia… albo
wydry, która załatwi brudną robotę za nie… Jakieś to podejrzane…
fot. Miłosz, mglisty bielik nad łabędziami
fot. Miłosz, jeszcze bardziej mgliste bieliki wciąż czekają
M: Wracając zatrzymaliśmy się, bo
sarny z pierwszego stada znów wróciły na to samo miejsce i mogłem na koniec zrobić kolejne zdjęcia. Podchodziłem do nich
w linii prostej, a one patrzyły na mnie, ale tak jakby nie widziały. W końcu
jednak się spłoszyły.
fot. Miłosz, sarna z pierwszego stada spotkana ponownie
fot. Miłosz, skok synchroniczny "na przednich nóżkach"
Może to nie wilki zabiły i zjadły
łabędzia… pewnie to był lis. On lubi ptactwo wszelakie, po kurnikach
śmiga, taki chytry jakiś i do tego rudy…
Stereotyp jest dobry na wszystko.
Silnik w skrzynce-dobre
OdpowiedzUsuńDziś byliśmy w tym samym miejscu i jest świeży trup. Też łabędź...
OdpowiedzUsuńCzyli seryjny jednak...
OdpowiedzUsuńNo na to wygląda...swoją drogą ciekawe ki czort się uparł na te łabędzie. Ten leży kawałek od brzegu, tuż przy ścieżce -niedaleko osady Słupie II na Półwyspie Dąbek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy!
Agnieszka i Janek z Zosią ( też 11 lat��)
Wydaje mi się, że łabędzie są łatwym łupem gdy śpią... Dzięki za monitorowanie :)
OdpowiedzUsuńJest podejrzany. To może być Wajrak!
OdpowiedzUsuń