H: 1976 to dobry rok. Przynajmniej
dla niektórych. 40 lat temu powołano do życia pierwszy (teraz liczbowo, bo to ważne: 1 !) park krajobrazowy w Polsce…
gdzie? Na Suwalszczyźnie. Suwalski Park Krajobrazowy, to mój starszy (o kilka
dni) brat i pewnie dlatego z tym miejscem jestem silnie związany emocjonalnie.
1976 to dobry rok.
Trochę się ostatnio zdziwiłem, bo
uświadomiłem sobie (dopiero), że zdjęcia, które zostały docenione w najważniejszych
chyba dla mnie konkursach, zrobiłem właśnie w Suwalskim Parku Krajobrazowym…
Fot. Hubert,
"Szurpilskie", wyróżnienie w kategorii: przyroda
w X edycji Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic
w X edycji Wielkiego Konkursu Fotograficznego National Geographic
Magia tytułu NG robi swoje.
Bardzo znacząc jest też liczba zdjęć, które przychodzą na ten konkurs... 20-30
tysięcy w edycji… robi wrażenie…
Duże ilości zdjęć zawsze
kojarzyły mi się właśnie z tym periodykiem, bo do konkretnego artykułu fotograf
robi ponoć czasem kilka tysięcy zdjęć, z których edytor wybiera kilka… Jest to
pewnie moje duże uproszczenie, ale trochę trudno traktować to jako powód do
chwalenia się… Faktem jednak jest, że właśnie ta gazeta stała się niejako
wyznacznikiem tak zwanej „dobrej fotografii”…
Inne zdjęcie, zatytułowałem „Oczne”,
a powstało wiosenną porą w okolicy wsi Wodziłki… Fotografia zajęła I miejsce w
konkursie Ekologia w obiektywie, w edycji tematycznej: „Życie w lesie”… Przypadkiem byłem świadkiem wywiadu udzielanego
przez jedną z jurorek dla jakiejś telewizji… Moje zdjęcie porównał do oka
słonia i mówiła o nim tak, że aż mi głupio się zrobiło… a na pewno niezręcznie…
Fot. Hubert, "Oczne",
zdjęcie z paralotni
fot. Hubert, A tu „Oczne”
pod koniec lata…
czyli nie wystarczy być w odpowiednim miejscu, czas też jest
istotny
Dzięki „Ocznemu” i „Szurpilskiemu”
pofatygowałem się do stolicy osobiście na ogłoszenie wyników… Dwie gale, ale
taki sam splendor, jakieś gadki kuluarowe, jakieś zdjęcia, przystawki… Wiem
jedno… taki wielkomiejski blichtr nie jest moim światem… moja małomiasteczkowa
(i prowincjonalna) mentalność wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że zupełnie tu
nie pasuję… ale dzięki temu mogłem poznać tych, których cenię, a którzy w tym wielkim świecie (chyba) dobrze
się odnajdują (i byli przy okazji jurorami): Martynę Wojciechowską, Beatę
Pawlikowską (to ją właśnie niechcący podsłuchałem), czy wreszcie żywe legendy
rodzimej (i nie tylko) fotografii: Chrisa Niedenthala i Tomasza
Tomaszewskiego. I tak naprawdę nie nagrody, nie
cała ta otoczka, publikacje i gratulacje były dla mnie najważniejsze…
Dziką (i nieskromną) satysfakcję wciąż czuję, bo wiem, że te wszystkie
przedstawione osoby musiały na chwilę zatrzymać się nad moimi zdjęciami…
O innym, najstarszym w tej historii, bardzo ważnym dla mnie zdjęciu, które powstało obok młyna w Udziejku już pisałem (zobacz wpis, to te zdjęcie z Michałem zwanym "Kaczką" poznającym siłę młyńskiego wodospadu na swojej twarzy Wodospadanie). Ta fotografia trafiła na okładkę Foto Kuriera wiele lat temu (jeszcze w czasach fotografii „analogowej”) i ten fakt sprawił, że poważniej spojrzałem na swoją fotografię.
Tak się właśnie otarłem o wielki świat dzięki zdjęciom z Suwalskiego Parku Krajobrazowego.
W przeddzień (dosłownie) swoich 40. urodziny… nie musiałem za dużo kombinować, kierunek kolejnego wypadu był oczywisty i narzucił się sam: spotkanie innego czterdziestolatka - SPK.
Samotność tak ma, że wymusza
myślenie. Czasem trzeba gdzieś się ze samym sobą zapuścić. Jakoś tak ta
czterdziestka urosła do mitycznej liczby, a po jej przekroczeniu… no właśnie
co? Nic się nie zmieni.
Wymyśliłem, że chcę zobaczyć
„Oczne” i „Szurpilskie” od drugiej strony… z ziemi. Narty biegowe przyspieszają
penetracje przestrzeni i dziś z takiej opcji skorzystałem.
Fot. Hubert, Dotarłem do
„Ocznego”. Krzaki, drzewa, śnieg… nic ciekawego.
Takie małe rozczarowanie… nie pierwsze i nie ostatnie…
Jest taka jakaś dziwna potrzeba w
człowieku, żeby zostawić po sobie jakiś ślad, wznieść „pomnik trwalszy niż ze
spiżu (jak Horacy). Poczynając od głupawych napisów na ścianach, ławkach
szkolnych, a kończąc na prawdziwej sztuce (która też może być realizowana na
ścianach i … ławkach szkolnych). Tuż obok Góry Zamkowej znajduje się spory głaz
narzutowy, który wielokrotnie mijałem, ale dopiero niedawno Cezary Sobczak
(archeolog) pokazał mi go z innej strony. Na wierzchołku kamienia prawdopodobnie
ktoś wyrył rysy twarzy… kto? kiedy? Nie wiadomo, ale jedno jest pewne, ten ktoś
czuł twórczy niepokój…
fot. Hubert, kilkadziesiąt metrów dalej głaz,
na którym człowiek zostawił ślady po klinach (taka próba rozczepienia trwałej struktury)
Przykładem zaznaczania swojej obecności na Suwalszczyźnie była także działalność Jaćwingów, a konkretnie Góra Zamkowa, która zmieniła swój naturalny kształt i do dziś widać włożoną pracę jej dawnych mieszkańców. To wzniesienie mnie przyciąga… bardzo… A ze szczytu mogłem zobaczyć ten fragment Szurpił, który znalazł się na zdjęciu nagrodzonym przez National Geographic…
fot. Hubert, Szurpiły, a na nich człowiek, który wybiera nową ścieżkę (swoją).
To ta przestrzeń jeziora pokazana jest na "Szurpilskim"
fot. Hubert, wklęśnięcie po dawnej bramie do grodziska (prawdopodobnie)
fot. Hubert, wał na szczycie Góry Zamkowej
fot. Hubert, zdjęcie jednej z tablicy, na której dostrzegłem swój ślad
(na innych na szlaku "zamkowym" jest jeszcze kilka)
Jadąc na nartach lub idąc też
zostawia się ślad… czasem wyraźny i prosty… a czasem chaotyczny (jeżeli nie zna
się celu podróży), jak w życiu. Dziś moje ślady często krzyżowały się z tropami
zwierzęcymi, a i ludzkich kilka się pojawiło. Na nas też czasem ktoś zostawia
ślad, a może bardziej w nas. Metaforycznie w tym przypadku.
fot. Hubert, a tu ślady (prawdopodobnie) łosiego popasu...
fot. Hubert, tropy na jeziorze Szurpiły
fot. Hubert, świeży trop... może łosia?
fot. Hubert, a tu ślady (prawdopodobnie) łosiego popasu...
fot. Hubert, autotrop
fot. Hubert, sprawca, cień na jeziorze Tchliczysko i mnóstwo krzyżujących się tropów ludzi i zwierząt
fot. Hubert seria "leśnych pocztówkaszczych" z przemarszu...
jezioro Jeglóweczek
fot. Hubert, kowalik... je śnieg
fot. Hubert, do tych stworów musiałem się czołgać... a i tak uciekły, przez brak mojej ostrożności. Widząc żerujące osobniki powstałem z kolan i ... kilka metrów przede mną zobaczyłem wpatrzone w siebie oczy... I tak staliśmy przez chwilę bez ruchu... potem kilka szczeknięć... i tyle mojego podchodzenia.
fot. Hubert, w SPK przynajmniej kamienie nie uciekają
Wiele zostawiłem dziś tropów w
SPK.. ciekawe czy ktoś się nad nimi przez chwilę zastanowi.
Spontanicznie wymyśliłem sobie nawet, że wyślę sygnał w kosmos o tej podwójnej „czterdzieste” i pierwszy raz skorzystałem z pewnej aplikacji telefonicznej. Włączyłem program, GPS i wydeptałem w przestrzeni znak… Wysłałem w przestrzeń wirtualną swój ślad, zapis drogi gdzieś koło wsi Wodziłki. A tak wygląda to na mapie (która nie ma opcji zimowej niestety i tylko las zielony się zgadza)…
Spontanicznie wymyśliłem sobie nawet, że wyślę sygnał w kosmos o tej podwójnej „czterdzieste” i pierwszy raz skorzystałem z pewnej aplikacji telefonicznej. Włączyłem program, GPS i wydeptałem w przestrzeni znak… Wysłałem w przestrzeń wirtualną swój ślad, zapis drogi gdzieś koło wsi Wodziłki. A tak wygląda to na mapie (która nie ma opcji zimowej niestety i tylko las zielony się zgadza)…
Takie coś sobie wydeptałem, zrzut ekranu, pisanie sobą, zapis drogi, przesłanie w kosmos...
jak kto woli... i niech teraz tam na górze kombinują (satelity i kosmici) o co mi chodziło.
Taką mam koncepcję.
jak kto woli... i niech teraz tam na górze kombinują (satelity i kosmici) o co mi chodziło.
Taką mam koncepcję.
40 lat SPK. 40 lat moich. Chyba
się starzeję. Ale nie o wytrzymałość mi chodzi… Zrobiłem dziś przez kilka
godzin koło 30 kilometrów, fotografując, a nawet czołgając się w śniegu przy -9
stopniach. Nie było problemu, ale symptomem starzenia się jest taki fakt
(uzmysłowiłem to sobie dopiero w samochodzie): wszedłem na Górę Zamkową, miałem
narty i… nie zjechałem.
Zszedłem, a kiedyś na tej trasie ciąłem
na „krechę” i co z tego, że na biegówkach…
Sto lat to za mało, sto lat to za mało.. całe dwieście by się zdało! Coś czuję, że w 44-te zrealizujesz ten narciarski zjazd z Zamkowej. Choćby po to żeby zostawić ślad... na własnym pośladku. „W połowie drogi mojego żywota pośród ciemnego znalazłem się lasu”. Masz to szczęście, że Twój Las, jest i będzie, co do czego mam mocne przekonanie, zawsze zielony. Mew
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń