niedziela, 10 września 2017

Oko w oko z jeleniami i… tumakiem. Byłem w końcu krzakiem…



H: Rymowany tytuł wpisu mi się zrobił, bo dziś samotnie bawiłem się w podchody i udawałem krzak. W czasie rykowiska podejście do byka nie jest jakimś spektakularnym wyczynem, bo jelenie z wiadomych powodów są lekko  otumanione. Do tego, co jakiś czas, odgłos natury doprowadza nas  we właściwe miejsce. Teoretycznie… bo w praktyce bywa różnie. Dziś jednak miałem satysfakcję, bo podchód (w miarę) udany. Pozostaje mi tylko wcielić się (nieudolnie) w rolę Michała Sumińskiego (starsi pamiętają pewnie Zwierzyniec)… i opowiadać,  ale ani wiedzy, ani wąsa takiego nie mam. 

fot. Hubert, mój pierwszy "leśny" jeleń
 


H: No dobra. Niby podejście  „na słuch” jest proste, ale jednak nie do końca. No bo czemu tak ryczą? Najsilniejszy oznajmia biegającym wokół pretendentom, że to on zawiaduje chmarą.  Ryczy zatem donośnie. Pretendenci też porykują i oznajmiają, że są w pobliżu i chętnie zastąpią tego silnego… bo same też silne (tak się im przynajmniej wydaje).
Czyli im bliżej jesteśmy stada, tym bardziej musimy uważać, bo chłystki (młode byki)  mogą nam się objawić z każdej strony, a kierunek wiatru jest wtedy bardzo istotny.   No i jest jeszcze jeden element utrudniający podchodzenie, bo łanie wcale nie tracą czujności i spłoszone pociągną za sobą stękającego byka.

Dziś pierwszy raz w życiu próbowałem sztuki podchodu rykowiska w lesie. Taka technika jest mi bliższa, bo ja raczej z tych ciągle chodzących. Wymyśliłem, że zrobię sobie ponczo z materiału maskującego, żeby „złamać” sylwetkę. Zasłoniłem twarz, bo ta też za bardzo „świeci” i może  też nie podobać się zwierzętom. Co zrobić. Taką mam. 

fot. Samowyzwalacz, a ja krzak udaję...
 
H: Jeszcze przed wschodem słońca,  gdy skradałem się do porykującego byka, wpadłem na takie dwa młode. Z racji mego podobieństwa do krzaka i sprzyjającego wiatru udało mi się nawet wyczekać moment i zrobić im zdjęcie mimo słabych jeszcze warunków świetlnych.  Niestety klepiąca migawka, przy odległości mniejszej niż 20 metrów, płoszy zwierzęta.

fot. Hubert, jeszcze mnie nie widzi i nie słyszy (taki rozmazany) młodziak (o czym świadczy poroże)... a drugi tuż za nim
H: Stałem i patrzyłem jak jelenie znikają zaskoczone (bo to ja jednak pierwszy je zobaczyłem). Stałem. I dobrze zrobiłem, bo po kilkunastu sekundach zza drzew wyskoczył tumak, czyli kuna leśna. Zwierz  żwawo penetrowała runo równie leśne (i sprawiał wrażenie bardzo radosnego, bo jak wytłumaczyć kilkukrotne skoki na drzewa). Podniosłem aparat, a tumak szedł prosto na mnie. Klepnąłem migawką kilka razy. Kuna zatrzymała się i patrzyła na mnie przez kilkanaście sekund. Jednak chyba wyglądałem jak krzak, albo... jak człowiek udający krzak. Oba warianty mogły zatem zdezorientować leśne z nazwy i definicji zwierzę.  

fot. Hubert, Kuna leśna tumakiem zwana. W takiej pozycji wytrzymała mi  12 klepnięć migawki (i to nie seryjnie). Krzak ją zahipnotyzował,.

fot. Hubert, taki pień.  Jako "przerywnik" wstawiony, Choć elementem łączącym ze zdjęciem powyższym jest niewątpliwie grzyb

fot. Hubert, słońce już zaczęło się przebijać...
 

fot. Hubert, oświetlenie punktowe
 

fot. Hubert
 
H: Potem przez prześwit między drzewami zobaczyłem najgłośniejszego jelenia w okolicy i kilka łań.  Były jednak jeszcze za daleko i szły w złym kierunku, bo już za chwilę wiatr byłby ode mnie, dlatego musiałem się wycofać i szukać podejścia  z drugiej strony.
Skradałem się zatem i już za chwilę usłyszałem ciche (ale głuche) uderzenia i odgłos tratowanych krzaków. W pierwszej chwili pomyślałem, że to może walka byków (adrenalina wzrosłą)… ale jednak trochę to było zbyt ciche. Nie widziałem zwierza, ale czułem charakterystyczny zapach. Taki sam jak rok temu (z rykowiska na otwartej przestrzeni), a tego się nie zapomina.  

Zobaczyłem gwałtowne ruchy krzaków przede mną i zostawiłem ciężką „600” (obiektyw, który jak zwykle pożyczył mi Wojtek). Wlokłem ten sprzęt ze statywem, jednak taki obiektyw nie nadaje się do podchodów. Lekka i krótka „400” to co innego (mobilność jest dla mnie  kluczowa).

Udało mi się podejść na 30 metrów do byka… który walczył z krzakiem leszczyny...  i dobrze, bo mogłem podejść jeszcze bliżej. Jakieś 20 metrów od jelenia położyłem się na ziemi z nadzieją, że po skończonej „walce”  wyjdzie jednak na drogę. 

fot. Hubert, jeszcze przez drzewa widać poroże... 
jakby okazalsze niż u pierwszych dziś spotkanych jeleni

H: Tak blisko jeszcze nigdy nie byłem i przyznaję, że emocje były (między innymi dlatego się położyłem, żeby mieć większą stabilizację). Po sierści widać było, że jeleń musiał się tarzać w trawie i ziemi (a taką plamę stratowanej przestrzeni miałem właśnie przed sobą). Do tego dochodzą pewnie emocje i ogromny wysiłek zwierząt… stąd pewnie ten zapach.  Zaklinałem, zaklinałem (niczym indiański bohater Złota Gór Czarnych)… i zostałem wysłuchany. Jeleń szedł ostrożnie, ale jednak w kierunku  drogi. Wcześniej klepanie migawki wypłoszyło mi dwa młode… i miałem świadomość, że teraz będzie podobnie. Czyli jeden strzał… jak u Szklarskiego. Pojawił się i zamarł. Może mogłem jeszcze chwilę poczekać, aż się mój byk  bardziej wysunie. Może mogłem bardziej wysunąć „zum”…  Mogłem. Ale nie czekałem aż się wysunie i nie wysunąłem (zostałem przy ogniskowej 200 + niepełna klatka). Adrenalina. 

 fot. Hubert, no muszę jeszcze raz to samo pokazać... bo tylko jedno takie pozowane, 
kolejne już raczej "spłoszone"

fot. Hubert, a to drugie zdjęcie... "ruchliwe" mocno... widać jednak mokrą sierść... zapach trzeba wyobrazić (jak ktoś ma odniesienie)


H: W sumie wiem czemu ten ostatni byk tak szybko się spłoszył (w sumie tylko jedno zdjęcie) . Położyłem się przecież... a leżący krzak może wystraszyć nawet takiego wielkiego jelenia. 

Teraz trochę historii. Nasze "blogowanie" zaczęliśmy we wrześniu 2015 roku  od nieudanego (dla nas) rykowiska właśnie... a wpis historyczny do zobaczenia - zobacz nasz wpis historyczny
Dwa dni później było już trochę lepiej, bo przynajmniej łanie  z daleka nam zapozowały  - zobacz nasz wpis historyczny 

W 2016 roku już cała chmara z wyraźnie widocznym przywództwem - zobacz nasz wpis historyczny

A dziś tyle z mego „polowania”. Nie sądziłem, że takie leśne podchodzenie to aż taka dobra zabawa…  Mam jednak „zwierzęce” instynkty, ale zdecydowanie zdjęcia mi wystarczają. 

fot. Hubert, a tak się wracało. Rosa sugeruje, że sucho w butach nie było... a i leżenie (mimo tego, że pod postacią krzaka) zmoczyło lekko...
 

fot. Hubert

fot. Hubert


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz