H: Orzeł wylądował…
a może raczej prowokował (nawet tym, że nie jest, jak się zwykle mówi... orłem).We wtorek. Najpierw latał nad nami, potem
usiadł na lodzie. W środę to samo, tylko nad Starym Folwarkiem. To znaczy latał, ale nie usiadł. Do tej pory bieliki widywałem sporadycznie, a teraz praktycznie każdy wyjazd nad Wigry kończył się obserwowaniem dwóch (a
czasem nawet trzech) ptaków. Mam nieodparte wrażenie, że to one decydują kiedy
możemy na nie popatrzeć... w te ferie były zatem wyjątkowo życzliwe. No a dziś
przedstawimy ostatni tydzień ferii… Dziś nie będzie łatwo…. dla utrudnienia nie
będzie chronologicznie… może nie jest to strumień świadomości… ale też może być
wesoło.
fot. Miłosz, bielik nad Starym Folwarkiem w środę...
M: Kilka razy w tym tygodniu
byliśmy na Piaskach. Dwa dni pod rząd bielik ciągle tam nad nami latał. I w końcu tata powiedział, że trzeba zrobić
czatownię. W czwartek przyjechaliśmy o 7.00 nad Wigry. Wzięliśmy jeden pęk
trzcin i poszliśmy kawałek dalej. Zbudowaliśmy szybko kryjówkę. Potem tata
rzucił ryby na lód. Tata specjalnie pożyczył od pana Wojtka teleobiektyw, ogniskowa 600. Pisaliśmy o tym obiektywie w
pierwszych postach, bo już go pożyczaliśmy. Pan Adam Wajrak też ma dobry teleobiektyw. Miałem zapytać go na spotkaniu w Starych Juchach jakim robi zdjęcia, ale zapomniałem.
fot. Miłosz, stawiamy ściany
fot. Hubert, w środku naszej pierwszej w życiu czatowni...
H: Tak. Czatownia. Te
prowokacyjne loty bielika skłoniły mnie do podjęcia decyzji o „zaczatowaniu”.
Gdybym się jednak trochę zastanowił… to zrozumiałbym, że to działanie nie może
przynieść efektu w postaci zdjęcia.
Ptak ten, wiadomo, (ponoć) symbol naszego kraju. O
jego dumie i odwadze krążą legendy… ale rzeczywistość jest trochę inna. Bieliki
to, jak powiedział na spotkaniu Adam Wajrak, takie „sępy północy”. Z ochotą
raczą się padliną, a do tego wolą komuś zabrać, niż samemu wziąć się do roboty…
może te nasze wcześniej opisywane spotkania z siedzącymi na lodzie orłami były właśnie przykładem
oczekiwania na łatwy łup.
M: Siedzieliśmy w czatowni kilka
godziny lecz nawet kruki się nie pojawiły. Dopiero pod koniec przypłynęło stado
jakichś ptaków. Tata powiedział, że to tracze nurogęsi, bo mają takie czubki.
Rozebraliśmy czatownię, spakowaliśmy się
i pojechaliśmy do domu.
fot. Miłosz, Tracz nurogęś x 3
H: Nie wiem na co liczyłem. To
nie mogło się udać, bo:
- budowaliśmy za dnia (a bielik pewnie siedział sobie i patrzył… czy ptaki umieją się śmiać?),
- kupa trzciny, z wierzchu czarny materiał…gdybym był bielikiem, który nie umie się śmiać... to bym pewnie się śmiał...
- konstrukcja nie była „oswojona”, a ptak głupi nie jest i jak widzi coś nowego, co go niepokoi, musi to zwyczajnie „oswoić"
- siedzieliśmy za krótko… bo zimno było...
- rzucone ryby z zaprzyjaźnionej hurtowi (uwaga reklama) Falko poleciały za blisko… nie wiedziałem, że tak trudno rzucać śliską rybą…
- ....................................................................tu można wpisać kolejne niedociągnięcia logistyczne (i logiczne)…
Ale nie będę się już biczował, bo
tak naprawdę ja uczę się razem z Miłoszem. Jeżeli chodzi o stwory, to wszystko robimy
intuicyjnie i pierwszy raz… ale mamy odwagę pytać i błądzić… Dlatego pytamy i błądzimy.
fot. Hubert, obiektywy błądzących
(w tym jeden pożyczony od tego, którego wielokrotnie o stwory pytamy)
H: Kilka lat temu latałem na
paralotni nad grodziskiem w Jeglińcu i robiłem dokumentację dla Muzeum
Archeologicznego w Warszawie. Październikowy, mroźny świt dostarczył wielu
wrażeń estetycznych, ale nigdy nie spodziewałbym się takiego spotkania...
Zobaczyłem jakieś stado ptaków, z czego jeden osobnik wyraźnie się wyróżniał…
kruki odpędzały… wielkiego ptaka. Bielik jednak nie bardzo się tym przejmował i leciał w
sobie wiadomym kierunku. Pierwsza myśl podlecieć do niego… słyszałem o
paralotniarzach latających z bielikami, ale to było w górach i bez silnika. Zrównałem się z nim, a asysta kruków
czmychnęła na mój widok. Lecieliśmy równolegle kilkanaście metrów od siebie. Ptak patrzył, ale nie zdradzał swym zachowaniem lęku... Leciałem z symbolem.
Z
tego wszystkiego zapomniałem (a niezwykle rzadko mi się to zdarza) zrobić mu
zdjęcie. Euforia. Radość.
Białe pióra w ogonie świadczyły, że mam do czynienia
z dorosłym osobnikiem, a on wciąż nie przejmował się moją obecnością. Widziałem
jednak, że mnie obserwuje. Po kilku minutach wzbiłem się nieco wyżej, bo przed
nami było jezioro (już po litewskiej stronie). Bielik wyprzedził mnie, a ja wreszcie zrobiłem mu zdjęcie…
Potem ptak zaczął zataczać kręgi nad jeziorem
i dopiero po chwili zorientowałem się, że on poluje. Zacząłem nad nim krążyć.
Wszedłem na wyższy pułap, by mu nie przeszkadzać i żeby nie wpadać w swoje
strugi „zmieszanego” powietrza (takie „kopnięcia” nie są zbyt przyjemne).
Bielik kilka razy musnął taflę jeziora, ale bez sukcesu łowieckiego. W końcu zauważyłem, że poderwał rybę i usiadł na jednym z drzew. Podleciałem do niego i wtedy wyraźnie zaczął ode mnie uciekać. Chyba nie chciał dzielić się ze mną posiłkiem. Wciągał mnie w głąb Litwy, ale leciał wyraźnie szybciej, dlatego odpuściłem…
Bielik kilka razy musnął taflę jeziora, ale bez sukcesu łowieckiego. W końcu zauważyłem, że poderwał rybę i usiadł na jednym z drzew. Podleciałem do niego i wtedy wyraźnie zaczął ode mnie uciekać. Chyba nie chciał dzielić się ze mną posiłkiem. Wciągał mnie w głąb Litwy, ale leciał wyraźnie szybciej, dlatego odpuściłem…
Latałem z symbolem.
Fot. Hubert, paralotnią z napędem
za bielikiem…
zostało wspomnienie i zdjęcie, by lepiej wspomnienie było
wspomniane...
(jezioro to chyba Trompole po litewskiej stronie)
H: Dziś pojechałem sam nad
Maniówkę (Miłosz nocował u kolegi). Chciałem sprawdzić jak się ma warsztat
bobrowy, w którym powstają moje rzeźby (zobacz post o tym traktujący).
Zdziwienie, bo rozlewisko zniknęło, czyli ktoś
namieszał w środowisku wybitnie bobrowym. Zszedłem do tamy i zobaczyłem, że faktycznie
część została zniszczona i teraz woda przepływa swobodnie. Komuś wyraźnie tama
przeszkadzała. Zastanawiam się dlaczego, bo przecież zalana była dolina w lesie, a nie pola... a może chodzi o
drzewa?
Na spotkaniu autorskim z Adamem Wajrakiem usłyszałem (po raz kolejny)
teorię, że bobry, uznawane coraz
powszechniej za szkodniki, zatrzymują wodę i wpływają pozytywnie (aha) na cały
ekosystem. Jestem w stanie to zrozumieć… Czemu tylko ja, a nie miejscowy rolnik?
Zacząłem szukać śladów wokół
rozwalonej tamy… i znalazłem kręgosłup, a potem nogę z racicami… Kolejna łania,
ofiara watahy wilków. Dramat (łani) rozegrał się jakiś czas temu… może jesienią (?)
Trzy dni temu koło Suchara
Wygorzałego też znaleźliśmy przymrożone fragmenty kości łani. Dziwne… odkąd zaczęliśmy się
bardziej interesować wilkami, więcej widzimy. Zmysły się wyostrzyły i wiedzą
czego mają szukać. Taką mam koncepcję.
fot. Hubert, martwa natura
fot. Hubert, i jeszcze jeden ślad (bo tropy były mocno już nieczytelne)... czy to zostawił wilk ?
H: A na koniec jeszcze
niespodzianka mnie spotkała. Spakowałem sprzęt do samochodu i już miałem
zamykać drzwi, gdy nagle usłyszałem charakterystyczny dźwięk wydawany przez pewnego ptaka. Tego głosu nie
można pomylić z żadnym inny. Dzięcioł czarny śmignął mi przed maską i usiadł na
suchym drzewie (na tym samym, na którym Miłosz zrobił zdjęcie swego „dzięcioła na
księżycu” w poście o relikcie pingo - zobacz zdjęcie) i znów zakrzyczał.
Aparaty i statyw spakowane w bagażniku… pewnie i tak dzięcioł zwieje, nie wysiadam… ale
wysiadłem. Rozłożyłem. Poczekał... Dobry dzięcioł.
fot. Hubert, dzięcioł czarny,
fotografujący zadowolony (jak już tak z epitetami jedziemy)
fot. Hubert, a wracając jeszcze
jeden strzał na rudzielca… tak mi dziś zapozował… a ja zapomniałem wydać wabiący dźwięk paszczą (Adam Wajrak prezentował na spotkaniu)
fot. Hubert, a tu kruki jeszcze, ale chyba wczorajsze, bo resztki śniegu...
H: Nasz blog zaczyna żyć nowym życiem,
zaczynamy być interaktywni (zobacz komentarz pod wpisem o tropieniu wilków - kliknij tutaj ).
Zostaliśmy
poinformowani o kolejnym łabędziu zjedzonym na Słupiu. No i dziś rekonesans rodzinny i trochę zdjęć.
Faktycznie ofiara to
młody łabędź (świadczy o tym szarawe jeszcze upierzenie), ale dużo wcześniej
(patrząc od plaży) przydybany. W tym miejscu jeszcze nie spotkałem truchła.
Znów jakiś zwierz wciągnął (nie lekkiego
przecież) ptaka pod sporą górę i dopiero kilkadziesiąt metrów od brzegu
dokończył dzieła… Kto? Co? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie… niech pisze.
fot. Hubert, kolejny łabędź na Półwyspie Dąbek
fot. Agnieszka, a lód nam dzisiaj grał...
niebywałe dźwięki, wynik tarcia, falowania, wiatru i słońca...
fot. Hubert, ten łabędź nie nurkuje...
fot. Hania i jej ulubiony korzeń. Kto widzi słonia ?
fot. Miłosz, nad Sucharem Wielkim
fot. Miłosz, koło Rzepiskowego, takie próchno tylko u nas... w Puszczy Białowieskiej więcej...
fot. Miłosz, pień koło Suchara Wielkiego
fot. Hubert, świerkowato, tak się wyschło, bo "drzewa umierają stojąc"...
chyba, że jakiś minister każe je wyciąć...
fot. Miłosz, i widok w drugą stronę, te jeszcze nie uschły...
fot. Hania, sama sobie prezentuje pozostałość obiadu wiewiórki
fot. Hania
H: Trzcinokosy zaskoczyły nas na
Piaskach już w poniedziałek. Jakiś śmieszny pojazd „driftował” po lodzie z
przyczepą pełną snopów trzcinowych, a na brzegu pokaźna sterta… Kiedyś, jak jeszcze
mogłem latać nad Wigierskim Parkiem Narodowym (kilka lat temu minister mi
zabronił), zrobiłem takie zdjęcie trzcinokosów… wtedy były inne prawa i inna
zima i inny minister... może nowy znowu pozwoli... on chyba na wiele pozwala...
fot. Hubert, zimowe trzcinokosy sprzed lat, zdjęcie z paralotni
fot. Hubert, seria poniedziałkowych i nie tak zimowych trzcinokosów
fot. Hubert, Miłosz ukryty
M: Przyjechaliśmy na Piaski. Mama wraz z Hanią jeździły sobie na łyżwach a
ja małym aparatem robiłem zdjęcia lodu. Niektóre motywy były naprawdę ciekawe. Zobaczyłem
w lodzie raka, który nie wiem co tam robił, ale był nieżywy. Zrobiłem mu kilka
zdjęć i pokazałem tacie. Tata powiedział, że to chyba "wylinka". Bo rak zmienia
swój pancerz na większy, a stary zostawia. Tak jak wąż.
fot. Miłosz, rak lodowy
fot. Miłosz, prawie jak Marek Miś (kliknij i zobacz co wyprawia Miś)
H: Dziewczyny jeździły na łyżwach, a bielik krążył i się nam przyglądał. Przeciął nad Piaskami i poleciał na Czerwony Krzyż... potem wrócił i przysiadł sobie na lodzie. Prowokacja jednak. No i jak tu nie reagować, nie ścigać z aparatem w śniegu, deszczu, mgle, mrozie i innych niedogodnościach, które... świetnie wychodzą na zdjęciach. Niedogodności, bo ptak szybko zmyka i zostają tylko te wspominane niedogodności...
fot. Miłosz, kierunek Czerwony Krzyż
fot. Hubert, krążenie nad Zatoką Krzyżańską... daleko
fot. Hubert, a po powrocie "przysiadka"
fot. Miłosz, tata i Hania (krótkie przypomnienie zasad)
fot. Miłosz, mama na Piaskach
fot. Miłosz, Hania już sobie przypomniała...
fot. Hubert, Agnieszka z Miłoszem
fot. Miłosz, dziura po korniku? a jak kornik, to temat wywołany poniżej...
M: W piątek pojechaliśmy z tatą
na spotkanie z Adamem Wajrakiem do naszej już znajomej biblioteki w Starych
Juchach (zobacz wpis). Pan Wajrak miał prezentację ze swoimi zdjęciami, o
których bardzo ciekawie opowiadał. Najbardziej podobało mi się to, że pan Adam
ma za oknem żubry, dziki, sarny i ptaki. Tata mi kiedyś powiedział, że
najtrudniej jest zrobić dobre zdjęcie koło swego domu, bo już wszystko tu
znamy i nic nas nie zachwyca. Pan Adam ma dużo łatwiej.
Potem zaczęły się pytania i
pewien pan zaczął jakąś dyskusję, której za bardzo nie rozumiałem. Potem, jak
wracaliśmy tata mi tłumaczył o co chodziło.
Chciałbym pojechać do prawdziwej
puszczy i zobaczyć pierwszy raz żubry. Może w tym roku tam pojedziemy, bo mama kiedyś powiedziała,
że możemy zrobić takie wycieczki i odwiedzić wszystkie parki narodowe w Polsce.
Może spotkamy pana Wajraka.
H: Podczas tego spotkania wiele
było wątków dyskusyjnych, ale ewidentnie dominowały korniki i Puszcza
Białowieska, która zostanie „zeżarta” przez drukarza… Nie będzie niczego. Taką
mają niektórzy koncepcję. Nie jestem
radykałem chyba w żadnej dziedzinie, ale argumenty leśników mnie nie
przekonują. Przepraszam, ale ja tu widzę kolejny skok na kasę… Kornik żre. Taką
ma naturę. A pewny jestem, że dziwnym trafem będą cięte też drzewa „profilaktycznie”,
te jeszcze nie zarażone… Ciekawi mnie też jak nasi włodarze dogadają się z
kornikiem białoruskim… żeby nielegalnie granicy nie przekraczał, bo u nas już przecież
będzie wycięte i takie zdrowe wszystko…
Oj trzeba sobie szybko odświeżyć
pamięć i ruszyć znów na chwilę do prawdziwej puszczy… zanim korniki ją zeżrą… tak
ironicznie piszę… bo coś mi się wydaje, że ktoś tu drukuje… i nie są to wcale
korniki.
M: Na koniec były autografy.
Każdy dostał jakiś bardzo ładny i ciekawy rysunek komiksowy. Były to łosie,
żubry i wilki. Ja dostałem łosia. A w książce „Wilki” mamy narysowanego wilka i
wpis dla Sudawców.
H: Autor książki, którą bardzo dobrze mi się czytało, napisał nam "z podziwem i przyjaźnią". Teraz możemy opowiadać/wymyślać, za co podziwia nas Adam Wajrak.
fot. Radek Nowacki , ale naszym aparatem
M: Mama żałowała, że nie wzięła
łyżew, bo był jeszcze gruby lód przy brzegu. Wzięliśmy aparaty i poszliśmy na
trasę aż do jeziorka Wygorzałe. Wszyscy robili zdjęcia. Nawet Hania, ale aparat
jej się szybko rozładował.
Szliśmy przez nadpalony las. Jak byliśmy
w Mikołajewie pod koniec sierpnia w domku taty kolegi, to wtedy właśnie tam się
paliło.
Gdy zeszliśmy z takiej dużej polany tata zauważył kości łani. W wodzie leżał kawałek czaszki. Najpierw
nie wiedzieliśmy do końca, co to za
zwierzę, ale znaleźliśmy racice.
Jak jechaliśmy do domu, to w Mikołajewie zobaczyliśmy znowu dwa bieliki w locie.
fot. Hania, jak się nie ma łyżew... to się chodzi...
fot. Hania, zamarznięte miejsce, w którym wylegiwał się dzik
fot. Hubert, nadpalone drzewa
fot. Hubert, budka lęgowa dla gągoła nad Sucharem Wygorzałe...
a całe życie myślałem, że Ślepiec (jak się okazuje obie nazwy pasują do tego co pisaliśmy)
fot. Miłosz, lodowo
fot. Hubert, czaszkowo i pod wodą
fot. Agnieszka
M: Sarny już nam się trochę
znudziły, to rankiem w poniedziałek pojechaliśmy
na łosie koło Kaletnika. Padał nawet mały śnieg i trochę biało było. Chodziliśmy
po lesie, a potem wyszliśmy na pole koło jakiegoś domu. Już mieliśmy planować
dalszy marsz i nagle wyskoczył zając. Był tak szybki, że zdążyłem zrobić jedno
zdjęcie. To moje pierwsze zdjęcie zająca. Już raz mi tak kiedyś wyskoczył
prawie spod nóg, ale wtedy nawet nie zdążyłem nic zrobić.
fot. Miłosz, zając przydybany
M: Poszliśmy dalej skrajem lasu i po
kilku minutach zza zakrętu wyskoczyły na nas sarny. Wiatr był akurat w naszą
stronę więc nas nie czuły. Stały kilka
metrów od nas i się patrzyły. My też się nie ruszaliśmy.
H: Ciekawe co myśli taka sarna
patrząc na człowieka. Ponoć te zwierzęta nie widzą kolorów. Wajrak wspomniał,
że odkąd zaczął używać moskitiery na twarzy i rękawiczek sarny przestały go
utożsamiać z człowiekiem, czyli zagrożeniem. Wystarczy zatem „zaburzyć” strojem sylwetkę, mieć dobry wiatr
i już nie trzeba się zmieniać. Dalej można być zagrożeniem, a przecież lepiej fotografować niż grozić swym jestestwem...
fot. Miłosz
M: Sarny się uspokoiły i zaczęły nawet
coś skubać na ziemi. Trochę się odsunęły, a my zrobiliśmy kilka kroków i to był
nasz błąd. Bo wtedy okazało się, że jest jeszcze jedna po drugiej stronie i
akurat wyskoczyła na drogę. Zobaczyła nas i uciekła. Pierwszy raz słyszałem jak
sarny szczekają. Wtedy wszystkie się poderwały i było widać tylko ich białe
podskakujące pupy. Poszliśmy za nimi, bo słyszeliśmy, że się zatrzymały, ale
nie udało się zrobić im dobrego zdjęcia. Miały być łosie, a były znowu sarny. A
przed południem pojechaliśmy z mamą i Hanią na Piaski.
fot. Miłosz, sarny po szczeknięciu
fot. Hubert, Miłosz po zrobieniu powyższego zdjęcia
M: 1. września, po rozpoczęciu roku
szkolnego, pojechałem z tatą do Cimochowizny i wysiadając z samochodu
zobaczyłem ptaka, który szybował bardzo wysoko nad lasem. Pokazałem go tacie i
wtedy się okazało, że to bielik. Leciał w naszą stronę więc zacząłem robić
zdjęcia. Dopiero na przybliżeniu okazało się, że trzyma rybę i wyglądało to tak,
jakby miał dwa ogony.
fot. Miłosz, wrześniowy bielik ze zdobyczą
H: Właśnie to wydarzenie, ta
ryba w szponach mnie tak trochę sprowokowała… zazwyczaj na bieliki najlepsza jest
wykładana padlina i wielogodzinne (a nawet wielodniowe) czekanie… myślałem, że naciągnę naszego bielika na kilka ryb… myślałem, ale nie wyszło.
Wnioski
wyciągnięte. Determinacja jest. Pewnie pokażemy Wam jeszcze tego ptaka z bliska.Taką mamy koncepcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz