H: Byliśmy dziś świadkami odłowu bobrów. Świadkami wojny człowieka
z przyrodą. Staliśmy blisko. Bardzo blisko.
Nie powinno nas tam być? Za
trudny temat fotograficzny wybrałem dla jedenastolatka? Sam nie wiem… bo dziś nie będzie pięknie i
kolorowo. Zanim jednak ocenisz naszą decyzję o takim wpisie… przeczytaj
do końca co mamy do powiedzenia...
fot. Hubert
H: Robert Capa, znany reporter wojenny, powiedział kiedyś: "jeżeli twoje zdjęcia nie są
wystarczająco dobre, to znaczy, że byłeś za daleko". Starał się zatem
nadążać za swoją filozofią, starała się jak mógł. Wojna domowa w Hiszpanii,
lądowanie w Normandii… tam powstały zdjęcia dziś uznawane za ikoniczne. Jednak
w Indochinach Capa prześcignął swoje wyobrażenie o dobrym zdjęciu… był za blisko.
Zginął z aparatem w ręku rozerwany przez minę, ale idea pokazywania na
zdjęciach cierpienia świata wciąż żyje.
Ci, którzy startują w konkursach
takich jak World Press Photo, starają się być ja Capa. Też chcą być najbliżej. Rozumiem siłę oddziaływania fotografii. Rozumiem konieczność dokumentowania
wszechobecnego zła. Rozumiem potrzebę wykrzyczenia światu prosto w twarz historii
ludzi, których dramatu często nikt nie dostrzega... Nie rozumiem jednak do
końca idei wystawiania takich zdjęć w konkursach… Bo niby co jest oceniane? Kto zrobił zdjęcie
bardziej dramatyczne? Kto ukazał większe cierpienie? Z drugiej strony
nagrodzone zdjęcia obejrzy więcej ludzi… Więcej się wzruszy… Więcej pomyśli, a
może ktoś nawet zareaguje… Czyli może
jednak pokazywać…
M: Mam pecha, bo najpierw widziałem bobra, który został chyba zjedzony
przez wilka (zobacz wpis), a później żywego, tylko że wsadzonego do klatki. Ale mogłem przynajmniej przyjrzeć mu się z
bliska. Ma taki śmieszny chropowaty ogon,
który wygląda jak pokryty łuską. Sierść,
jak jest mokra, to wygląda jak u szczura. Najśmieszniejsze były łapy bardzo
podobne do kaczki. Wystawały mu też
cztery pomarańczowe zęby, takie same jak nosi na szyi taty kolega, pan Piotr Malczewski.
Bardzo chciałbym kiedyś
sfotografować takiego bobra w jego normalnym życiu, gdzie ścinałby sobie drzewo,
pływał lub spacerował po brzegu.
H: Mam mieszane odczucia… z jednej strony wyrywanie tych stworzeń z
naturalnego środowiska wcale mi się nie podoba. Ingerencja człowieka jest
bezczelna, a sama forma nie jest pozbawiona agresji i brutalności… Widok wolnego jeszcze przed chwilą zwierzęcia
w klatce jest przytłaczający…
Z drugiej strony wiem, że
odławiane są całe rodziny i razem przesiedlane w jedno miejsce. Chciałbym żeby tak
było…
M: Jest to smutny temat, ale niestety takie jest życie. Którym
bobrom się poszczęści, to będą normalnie sobie żyły. Niestety czasem im się nie
udaje.
Gdyby porównać to do życia człowieka,
to wyglądałoby to tak: pewnego dnia mama tata i synek siedzą sobie w domku z
patyków i nagle ktoś ich otacza i niszczy dom, a potem wkłada do klatki. Potem
zostają gdzieś wywiezione.
Moim zdaniem ten temat jest strasznie smutny.
H: Chyba lepiej (tak to sobie tłumaczę), że bobry zostaną żywe.
Stwierdzam tak, bo byłem świadkiem komentarzy autochtonów, którzy pojawili się
dziś pooglądać złapane bobry: „tak
wygląda ten szkodnik!”, a wyraz „szkodnik” był najmniej nacechowany
emocjonalnie… bardziej dosadne epitety sobie daruję. Usłyszałem przy okazji o próbach
samodzielnego radzenia sobie okolicznych mieszkańców z „problemem
bobrowym”… druciana pętla w tych
rozmowach wcale nie była najbardziej drastyczna...
Od naszego, wspominanego już
przez Miłosza, wpisu o „Walce bobra ze
złem”, wciąż słyszę o tym ssaku. Chociażby ostatnia informacja o kosmetycznych
zmianach logotypu Wigierskiego Parku Narodowego (tylko czy na lepsze?), a bóbr
jest tu wszak „totemem zwierzęcym”, symbolem...
Jednak bardziej poruszyły mnie zafascynowane głosy na temat jednej z tegorocznych ofert sylwestrowych w naszym mieście, o której ponoć trąbi lokalna rozgłośnia: „w menu mięso bobra”… Taka egzotyka. Taka nasza moralność. Zaczynamy zjadać symbole.
Jednak bardziej poruszyły mnie zafascynowane głosy na temat jednej z tegorocznych ofert sylwestrowych w naszym mieście, o której ponoć trąbi lokalna rozgłośnia: „w menu mięso bobra”… Taka egzotyka. Taka nasza moralność. Zaczynamy zjadać symbole.
A czemu się bobry odławia? Bo
przeszkadzają… Wzrost populacji sprawił,
że wyraźnie widoczny jest konflikt interesów. Państwo woli dawać pozwolenie na
odłów (i go dofinansowywać) certyfikowanym ekipom, niż wypłacać wysokie
odszkodowania…
Zwierz wchodzi wszak w nasze poukładane
życie, zadziera z nami i zdziera korę z drzew, które z takim mozołem sadziliśmy. Przyczyna, by stwora nie lubić, by wyrugować go z okolicznego krajobrazu jest zatem nad wyraz uzasadniona.
Słyszałem jednak głosy (takie
niknące w tym zgiełku jednej racji), że bóbr swoją mozolną pracą zatrzymuje
wodę powierzchniową, co wpływa na podniesienie poziomu wód gruntowych… Czyli może ten „hydroarchitekt”
ma plan wyższy? Wyższy nawet niż nasze o bobrze mniemanie...
M: Sam odłów mi się nie podobał za bardzo, bo bobry były
moim zdaniem źle traktowane, ale z drugiej strony nikt nie chciał, aby one
komuś zrobiły krzywdę i zalewały pola.
H: Technika odłowu jest prosta. Rozciągnięto specjalne sieci, w
które wganiano bobry. Psy są w tym przypadku niezbędne, bo dzięki ich węchowi
„łapacze” wiedzą, czy kanały są już puste i
czy cała rodzina jest wyciągnięta. Dalej sobie tłumaczę, że niczym się
to nie różni od np. zabierania małych kotów od matki… bo przecież jest ich
tyle, że trzeba je komuś oddać. Stres dla zwierzaków? W obu przypadkach
ogromny… Ja wybieram mniejsze zło i
drastyczne, ale jednak przesiedlenie… Tak sobie tłumaczę...
M: Ciekawe były te psy, które pomagały wywęszyć bobry. Mały i
średni uczyły się od tego większego, bo ciągle za nim chodziły i jak on
wchodził do nory to i one także. Największym fenomenem było to, że duży pies
wskakiwał do nory bez zastanowienia, albo płynął przez wodę. Psy były pomocne, bo gdy wyczuły bobra, to od
razu tam biegły i szczekały.
H: Nie byłem przekonany, czy powinniśmy robić (i pokazywać) te zdjęcia, ale trochę mnie
„rozgrzeszył” Adam Wajrak, znany wszak obrońca przyrody. W jego
książce pt. „Wilki”, natknąłem się na opis
wyprawy na Białoruś i poszukiwanie wilczego gniazda z miejscowym traperem,
który trudnił się także zabijaniem młodych wilków… Wajrak go nie piętnuje…
bardziej mocodawców, którzy do takiej sytuacji doprowadzili… „Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby go
oskarżać o mordowanie wilków albo dowodzić mu, że to, co robi, jest złe. Jeżeli
już, winni są ci, którzy za to płacą”.
Wajrak był świadkiem. Nie
ingerował. Takie przedstawienie sprawy sprawiło, że ten mój „ciężar moralny”
jakby trochę się zmniejszył. Staliśmy zatem blisko. Fotografowaliśmy.
M: Na koniec, gdy wszystkie zostały złapane, to jeden pan wypuścił na
chwilę bobra i powiedział , żebym zrobił zdjęcie. Zrobiłem kilka, chociaż wcale
nie chciałem, ale nie wypadało odmawiać.
H: Próbowaliśmy się dziś z Miłoszem
wcielić w rolę reporterów wojennych (w wojnie człowieka przeciwko
zwierzętom). Tych, którzy mają pokazywać wydarzenie, nie ingerować, nie
angażować się emocjonalnie. Trudna rola dla nas. Chyba za trudna.
Wydaje mi się, że Adamowi
Wajrakowi, wszak profesjonaliście od takich akcji, też czasem trudno zachować
dystans. Szczególnie jak na horyzoncie wyraźnie widać nową batalię o Puszczę,
miejsce, z którym związał swoje życie.
M: Moim zdaniem, te bobry powinny być łapane i wypuszczane do
innych jeziorek, w których by żyły sobie szczęśliwie, ale jak jest do końca,
to nie wiem.
Wracając do domu przez chwilę nie rozmawialiśmy. Potem tata wytłumaczył mi dlaczego tak musi
się dziać. Poparł też moją decyzję, żeby nie pokazywać tych zdjęć z
wypuszczonym bobrem. To nie jest uczciwe, takie oszukiwanie, że mam zdjęcie
bobra na wolności, jak on za chwile znów trafił do klatki. Tata też nie lubi
takiego udawania na zdjęciach.
H: Człowiek znów chce mieć
ostatnie słowo. „Bądźcie płodni i
rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście
panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi
zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Biblia Tysiąclecia).
Jesteśmy zatem pomazańcami bożymi… No to panujemy… a może tylko nam się tak wydaje…
Jesteśmy zatem pomazańcami bożymi… No to panujemy… a może tylko nam się tak wydaje…
Byliśmy dziś świadkami odłowu
bobrów, próby zapanowania nad "zwierzętami
pełzającymi po ziemi" (kto widział bobra poruszającego się po lądzie,
wie o czym mówię). Zobacz czego doświadczyliśmy...
fot. Miłosz
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Miłosz
fot. Miłosz
fot. Miłosz
fot. Hubert
fot. Miłosz
fot. Hubert
fot. Hubert
fot. Hubert
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz