H: Dziś będzie trochę o pruskiej
infrastrukturze kolejowej w Puszczy Rominckiej, a właściwie o siedmiu
największych wiaduktach nad trzema rzekami... i nad drogą. Będzie też trochę
wspomnień sprzed kilkunastu lat i relacja z dzisiejszego wypadu nad Jarkę.
fot.Miłosz, Botkuny, wiadukty nad Jarką (dzisiejsze)
H: Kilka dni temu, w sobotę,
odwiedziliśmy ruiny kościoła w Górnym. Czemu o tym? Przejeżdżaliśmy przez rzekę
zwaną Jarka… A wczoraj pojawił się pomysł, by odwiedzić wiadukty w
Botkunach przerzucone nad, a jakże,
rzeką Jarka (to znaczy Jarką). Wszystko Jarka. Taki żart niewybrednie
polityczny, ale myślę, że bardzo łagodny…
Rano miałem jeszcze dylemat, bo
opcjonalnie było jeszcze jedno miejsce do spenetrowania. Gdy jechałem na
zajęcia (nawet w niedzielę realizuję swą misję edukacyjną) "wsiadłem na ogon"
litewskiego samochodu (ponoć przeżywamy najazd zakupowy sąsiadów), na którego
rejestracji ujrzałem litery: JAR… czyli decyzja zapadła. Dziś obrzeże Puszczy
Rominckiej.
fot. Hubert, Botkuny, wiadukty nad Jarką (dzisiejsze)
H: Według mojej wiedzy Puszcza
Romincka była dla władców pruskich tym, czym Puszcza Białowieska dla carów…
Wspaniałe miejsce do udowadniania swojej męskości, do polowań.
Na terenie Puszczy Rominckiej po
dziś dzień można spotkać na to dowody w postaci kamieni z wyrytymi po niemiecku
tekstami o kolejnym strzelonym jeleniu przez Wilhelm II Hohenzollerna ( taki
był, że nawet zdymisjonował Bismarcka). Cesarz i król Prus zabił jelenia i kazał
postawić pomnik ku czci samego siebie, że taki zdolny niby. Cześć dodatkowo
wzmacniano dębami, które po dziś dzień dumnie obwieszczają, którego jelenia (na
długiej liście) w swoim życiu Wilhelm ukatrupił w tym miejscu. Kilka kamieni
jest po naszej stronie, kilka po rosyjskiej… a może już ich tam nie ma.
Ale o tym będzie jeszcze okazja
napisać… bo w planach mamy wypad rowerowy po szlakach tychże pomników.
fot. Hubert... albo Samowyzwalacz... Karol, Kaczka, Mewa, ja i posokowiec...
przy głazie Wilhelma (skan zdjęcia, kilkanaście lat temu)
H: Wiele lat temu, z moimi ptasznymi
kolegami (Mewą i Kaczką, a sam zwany jestem czasem jeszcze Szpakiem… takie
nasze skautowe i puszczańskie imiona) poszliśmy torowiskiem z Gołdapi do
Błaskowizny. Ciekawe to było wydarzenie. Zasadniczo poruszaliśmy się na nogach,
ale zdarzyło się, że śmigaliśmy Gazem (na gaz) prawie po pasie granicznym.
Radziecką myślą techniczną, po pasie granicznym z Rosją… taka przygoda sprzed
lat. Nasz znajomy z czasów harcerskich (a teraz leśniczy) przewiózł nas po
puszczy. Zostały wspomnienia i kilka zdjęć w albumie… skany których załączam
jako tło historyczne.
fot. Hubert... GAZ na gaz (skan zdjęcia, kilkanaście lat temu)
fot. Hubert, a takimi aparatami robiło się zdjęcia...
fot. Hubert, cieniowo i historycznie (czyli kiedyś na trasie Gołdap - Błaskowizna)
fot. Hubert, cieniowo i współcześnie (czyli dziś w Botkunach)
H: Najbardziej znane w okolicy są
wiadukty ze Stańczyk. Dwa potężne mosty nad rzeką Błędzianką, na których zdobywałem pierwsze szlify zjazdowe
na sprzęcie alpinistycznym(a wcześniej na żeglarskim). Teraz wiadukty są
poddawane renowacji… i trzeba kupić bilet, żeby je zobaczyć z bliska… no chyba,
że się ma paralotnię. Słyszałem, że w czasie II wojny światowej pilot
niemieckiego myśliwca przeleciał miedzy przęsłami… Dziś wydaje się to
nieprawdopodobne z racji drzew, ale wystarczy wyszukać w sieci filmik z
przejazdu w tym miejscu pociągu w latach 30. ubiegłego wieku, by zrozumieć, że
byłoby to możliwe… Ja latałem jednak nad wiaduktami.
fot. Hubert, Łukasz i wiadukty w Stańczykach, pod nimi Błędzianka,
widoczny efekt remontu na bliższym wiadukcie
(zdjęcie z paralotni, sprzed kilku lat)
fot. Hubert, Stańczyki z drugiej strony, w tle Puszcza Romincka... raczej się nie da przelecieć pod...
M: Dawno temu wraz z tatą
pojechaliśmy sobie na wiadukty w Kiepojciach. Zatrzymaliśmy się pod jakimś
wiaduktem i wtedy już zacząłem się zachwycać, ale tata powiedział mi, że to
jeszcze nic w porównaniu z tym co zaraz zobaczę. Rzeczywiście kiedy zobaczyłem kolejne
wiadukty, to jeszcze bardziej oniemiałem. Były tak wysokie, że jakby ktoś stąd
spadł, to raczej by nie przeżył. Jeden z tych mostów był zawieszony w powietrzu
i nie można było na niego wejść.
Na dole była szeroka, ale płytka
rzeka. Zrobiłem kilka zdjęć, a potem
tata powiedział, że przejdziemy przez nią, bo stary mostek się zawalił. Zdjęliśmy
buty i przeszliśmy.
fot.Hubert, deszczowy wiadukt nad drogą w Kiepojciach,
ten pierwszy i pojedynczy, łuki ceglaste...
fot. Hubert, ten sam pojedynczy most w Kiepojciach, ale z drugiej strony...
Wycieczka rowerowa z uczniami kilka lat temu.
fot. Hubert, Kiepojcie, nad Bludzią, pierwszy wiadukt z łukami wyłożonymi cegłą,
drugi młodszy, tylko beton
fot. Hubert, Kiepojcie, na szczycie bez poręczy
fot. Hubert, wiadukt jest... nasypu brak
H: Ciekawszymi obiektami są te w
Kiepojciach. A jest ich tam więcej. Najpierw trzy łuki ceglaste wiaduktu witają
nas nad drogą. Trzeba wejść na nasyp i ruszyć kilkaset metrów, by dotrzeć do
dwóch kolejnych, tym razem nad rzeką Bludzią. Dwa obok siebie, jak w
Stańczykach, ale trochę mniejsze, bez
poręczy (i bez biletów, pewnie dlatego właśnie, że bez poręczy i wchodzisz na
własne ryzyko). Tu zgubiłem swoją pierwszą strzałę podczas doskonalenia
techniki łuczniczej (taki wypad z zimowiska, które mieliśmy w szkole w Dubeninkach).
Nasyp wydawał się idealny do tego, by strzał nie zgubić. Zgubiłem. Oszukałem
przeznaczenie. To miejsce „zdjęliśmy” fotograficznie z Miłoszem jeszcze na
początku lata. Mosty świetne, bo idąc nasypem dochodzi się do miejsca, gdzie wyraźnie widać
poszerzenie, przygotowane pod drugi tor. Okazuje się, że jeden z wiaduktów
jest nieco innej konstrukcji. Już bez łuku ceglanego… tylko beton. Widać, że
jest młodszy, bo… nie nasypano do niego nasypu (ależ gra słów). Trwa tak
zawieszony i pewnie nigdy nie przejechał po nim pociąg. Smutny to fakt, że coś,
co było mu przeznaczone, nigdy go nie spotkało… Czyli jednak nie było mu
przeznaczone, skoro go nie spotkało. Nie da się oszukać przeznaczenia. Jak w
„Antygonie”.
fot.Miłosz, Kiepojcie
fot. Hubert, Miłosz pod...
fot. Hubert, Kiepojcie, przeprawa przez Bludzię
M: Dzisiaj przyjechaliśmy na
mosty, które także były wysokie i miały pewnie
15 metrów. Gdy przeszliśmy przez most bez poręczy, to mama, tata i Hania poszli
na dół, a ja zostałem na górze, bo usłyszałem coś koło mnie na drzewie. Był to
kowalik i za bardzo mnie się nie bał, tylko przeszkadzało mi to, że chodził wciąż
wokół drzewa, dlatego nie mogłem zrobić mu dobrego zdjęcia.
fot. Miłosz, kowalik schowany
fot.Hubert, rzeka Jarka, a w dali wiadukty
fot. Hubert, rodzinnie pod wiaduktami
fot. Miłosz, Botkuny
fot. Miłosz, Botkuny, Jarka
H: Wiadukty w Botkunach dalej
pełnią funkcję użytkową i wiedzie po nich (a właściwie po jednym z nich) szlak
turystyczny, a i ślady samochodów są wyraźne. Czyli się jeździ.
Kolejne podwojone wiadukty, kolejna
rzeka. Tym razem wyraźnie ukryte w lesie. A Jarka… najszersza z wspominanej
trójcy.
fot. Hubert, po wiadukcie...
fot. Hubert, struktura, Botkuny
fot. Hubert, Jarka pod wiaduktami, refleks
M: Potem z tatą poszedłem wzdłuż
rzeki. Tata z jednej strony, a ja z drugiej. Z mojej strony była bardzo fajna huba,
która była gładka pod spodem, a takiej jeszcze nie widziałem.
fot. Miłosz,nad Jarką
fot. Hubert, nad Jarką
fot. Miłosz, huby
fot. Hubert, a tak powstawało powyższe zdjęcie
H: W trakcie fotografowania wystąpiły wyraźne podziały. Miłosz szedł jedną stroną Jarki, ja drugą, a dziewczyny poszły szukać wiosny.
fot. Hubert, taka formacja korzenna pod korą...
fot. Hania, to samo drzewo, ale z drugiej strony. Dziewczny trafiły tu idąc zupełnie inną drogą...
i to chyba sprawcy tej plątaniny korzeni z drugiej strony
fot. Agnieszka, wiosna znaleziona. Wawrzynek wilczełyko już kwitnie...
fot. Agnieszka, i jeszcze jedno, w tle refleksy Jarki
fot. Agnieszka... pierwsza przylaszczka w tym roku
fot. Hania, Miłosz też szuka wiosny...
fot. Miłosz, wiosna znaleziona...
H: Siedem wiaduktów w trzech miejscach.
Do tego mnóstwo pomniejszych (kilkumetrowych) obiektów, przejazdy, przepusty, stacje i budynki dworcowe
(w Żytkiejmach do dziś widać na budynku nazwę stacji po niemiecku)… nasypy, kilometry
torowisk, które rozebrali Rosjanie… ponoć „zwijano” je bezpośrednio na wagony…
Zwycięzcom się należy. Przecież są zwycięzcami.
Dziś to świetna trasa wycieczkowa
z Gołdapi do Żytkiejm z ewentualnym odejściem do Błaskowizny… Kilometry
historii kolejnictwa…
fot. Agnieszka... i na koniec dzisiejsze żurawie. Pierwsze Agnieszki... kto dzierży w dłoni aparat z teleobiektywem... ma władzę nad ptactwem wszelakim...
fot. Agnieszka
dziękuje :) dziękuje, bo dzięki Wam wiem gdzie jechać w najbliższy weekend!
OdpowiedzUsuńZnamy i kochamy te miejsca. Jesteśmy widać z tej samej bajki.
OdpowiedzUsuńTen aparat to Kodak Retinette 1A z obiektywem 45 mm. Piękny sprzęt. Już nigdy nie będzie takiego lata, nigdy nie będzie takich aparatów, takich chłopaków... A wiadukty i żurawie są – ładnie uchwycone okazy. Tylko gdzie bażanty?
OdpowiedzUsuńTakiego lata, aparatów nie będzie... ale chłopaki są :) Starsze... ale są :)
UsuńSuwalszczyzna jest piękna :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam tych starych budowlańców, mieli tak mało sprzętu a tworzyli takie budowle.
OdpowiedzUsuńJak ja się cieszę, że tu trafiłam...Za trzy tygodnie po 5-cio letniej przerwie wyruszam na urlop w okolice Suwałk.Tym razem mam ambitniejsze plany na zwiedzanie właśnie takich miejsc. Mam nadzieję, że bez problemu trafię w miejsca gdzie są zbudowane te mosty :)
OdpowiedzUsuń