niedziela, 6 marca 2016

O muzykantach, rysownikach, fotografach, czyli o uczniach i mistrzach wcielonych.



H: Różewicz, zaraz po wojnie, szukał nauczyciela i mistrza, który na nowo nazwie pojęcia, „oddzieli światło od ciemności”. Inny był kontekst, inny powód tych poszukiwań, ale faktem jest to, że czasem potrzebujemy mentora w swoim życiu. Szukamy go i czasem znajdujemy. Dziś będzie właśnie o takich poszukiwaniach, twórcach wizualizujących i audio tworzących… a czasem i połączenie wyjdzie tych obszarów. Damy też Wam posłuchać muzyki...

fot. Miłosz, a na zdjęciu bohater naszego dzisiejszego wpisu...  i nie chodzi o kota

H: Dziś byliśmy u Piotrka. Piotrek wczoraj wygrał konkurs (którego nie było). Nazwał, a właściwie zidentyfikował obiekt, który był niezidentyfikowany… a on wziął i zepsuł zabawę. Tajemnicze ruiny z wczorajszego wpisu okazały się... owczarnią. Coś mi też do zwierzaków pasowało właśnie. Oznajmiłem publicznie, że dostanie nagrodę (a to kara raczej): przyjedziemy i zrobimy mu zdjęcia.
Jego zespół Otako mieliśmy już okazję fotografować i opisywać (zobacz wpis koncertowy), ale teraz przyszedł czas na spotkanie indywidualne. Nasz dzisiejszy bohater jest samoukiem muzycznym. Gra na wielu instrumentach naturalnie, sam z siebie. Do tego, czerpiąc inspiracje z Suwalszczyzny, tworzy zupełnie nową jakość… taką współcześniejszą… 


A tak gra Piotrek sam i z zespołem
 (trochę materiału z koncertu w Jacznie)
czas trwania filmu: 3 minuty (które warto Piotrowi i Otako poświęcić)
 


M: Instrumenty były tam naprawdę ciekawe. Niektóre zwykłe, takie jak gitara czy skrzypce. Jeden instrument to był taki bęben. Z tego co zrozumiałem, to pan Piotrek zrobił go sam, a wzór wziął od jakiegoś starszego pana. Po bokach miał dziury, w których znajdywały się kawałki blachy znalezione  w klasztorze na Wigrach. Tak zapamiętałem.

fot. Miłosz, gitarowo

fot. Miłosz, fujarki

fot. Miłosz, bębenek
 
fot. Miłosz, skrzypce

fot. Hubert, a żeby zrobić powyższe zdjęcie... Miłosz musiał zrobić tak

fot. Hubert, kot... się stroi...

H: A teraz skok w inny obszar działań artystycznych. Karol Kalinowski, suwalczanin z urodzenia, zwany KaeRelem jest twórcą komiksów. Jego, wspominany już w naszych wpisach (zobacz wpis), komiks „Łauma”, zdobył wiele nagród i wyróżnień, a akcja osadzona jest w Suwalskim Parku Krajobrazowym (!)… I uwaga teraz, komiks o Suwalszczyźnie jest w trakcie przenoszenia… na ekran. Duży ekran i film fabularny nam się kroi. Można?  
Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu miałem znowu taki strzał sprzężeń co najmniej dziwnych. Karol odesłał mi komiks, bo bardzo lubię mieć książki, zdjęcia i płyty naznaczone osobistym dotykiem twórcy. Tak już mam. Wykorzystałem zatem znajomość i posłałem w drogę „Łaumę”… Już wróciła z Olsztyna... Ale bez wpisu… z rysunkiem! Taki naznaczony zostałem bardzo osobiście!

M: Kiedy zobaczyłem ten rysunek, to aż nie wierzyłem, że tak ładnie można rysować. Nie widać tam żadnego zatrzymania i szkicowania na brudno. Wszystko od razu. Też chciałbym tak umieć. Ciekawe czy pan Karol sam się nauczył, czy ktoś mu pokazywał jak to robić.

H: Niezwykle istotne jest to, co wyrysował KaeRel… Nie wiedział przecież nic o mojej rozmowie z Piotrkiem. Nie znał tematyki, z którą chcemy się zmierzyć w tym wpisie… I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie, w sprzężenie zjawisk... sami zresztą zobaczcie.

Rys. KaeRel, i taka „łaumowa”, czyli suwalszczyznowata kapela.
Skąd autor wiedział, o czym chcemy pisać? Może mu powiedział Ajtwar... 
(skan z naszego komiksu za zgodą Twórcy)


H: Zasadniczo jestem samoukiem. Mozolnie dochodzę do punktu, do którego już dawno winda dowozi. Zostałem tak zwanym „blogerem” nie czytając wcześniej niczego, co z tym tematem się wiąże. Nie wiem nawet, czy wchodziłem na jakikolwiek blog. Tak samo z fotografią… Wszystko sam. Teraz wiem jednak, że nie było to najlepsze rozwiązanie.
Na szczęście nawet taki samotnik spotyka czasem na swojej drodze różnych ludzi. Czasem zagoszczą oni w naszej świadomości na dłużej. Ja tak miałem ze Staszkiem J. Wosiem. Zanim nie zobaczyłem jego prac, to myślałem, że sam odkryłem wielokrotną ekspozycję na jednej klatce negatywu. Prace Staszka grały właściwą nutę, a ja mam proste kryteria odbioru sztuki wszelakiej: wzrusza, albo nie wzrusza… 
Wiele lat temu poprosiłem Staszka o ocenę swoich prac… Tak już jest, że często chcemy zweryfikować swoje dokonania, które po tym procesie weryfikacji… przestają być dokonaniami. Umysły oświecone przyjmą krytykę z pokorą i wyciągną wnioski, a te w strefie mroku nie zrozumieją i się zwyczajnie obrażą. Staszek o moich pracach powiedział wtedy: „są kolorowe”. Ale ja umysł mam w miarę jasny (to moja samokrytyczna teoria). Wyciągnąłem wnioski. Kilka lat później usłyszałem już zupełnie inną ocenę… żartuję sobie teraz, że z powodu monochromatyczności…

Fot. Hubert, Dychotomia siłą połączona, praca (d)oceniona przez Staszka Wosia,
 zdjęcie jeszcze „analogowe”, taki sterowany przypadek, 
czyli dwa zdjęcia na jednej klatce negatywu (to nie jest montaż komputerowy)


H: Staszek, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku, mówił, że fotografuje z lenistwa, bo to łatwiejsze niż malarstwo, rysunek (co ciekawe Miłosz też tak stwierdził i to zupełnie niezależnie),  a mnogość tematów fotograficznych może ogłuszyć. To on wreszcie wystawił o mnie „opinię” dla Związku Polskich Artystów Fotografików (warunek konieczny dla ubiegających się o członkostwo)… Nie wiem co tam zawarł, ale od jakiegoś czasu zasilam szeregi tej organizacji, a z egzaminu pamiętam tylko to… że łatwo nie było i to, że mogłem legalnie przejechać się samochodem po Starym Mieście w Warszawie  (śmignąłem nawet koło Syrenki) z oryginalnym pracami Edwarda Hartwiga (!) w bagażniku. Takiego Mistrza, nestora polskiej sztuki fotograficznej, wiozłem do ZPAF-u. A skąd te prace miałem? I tu kolejna historia. Trafiły do mnie w wyniku przeistoczenia Domu Pracy Twórczej w Wigrach w Areopag Nowej Ewangelizacji… w Wigrach. Tylko Wigry zatem w nazwie zostały… reszta do wymiany, ku chwale tych wielkich, którzy klasztor odwiedzili. „Zmiany, zmiany, zmiany”. Co robić, takie czasy…

Ze Staszkiem kojarzy się też muzyka w jego pracowni. Wciąż grała i nastrajała do pracy.
Gdy dzwoniłem do niego, zawsze słyszałem powitanie: „Witaj Hubercie podniebny”. Czasem podsyłałem mu jakieś zdjęcie z powietrza, a on (jak się później naocznie przekonałem) trzymał w oddzielnym folderze… Stałem się nawet tematem poezji… taki zapis elektroniczny na poczcie wirtualnej mi został z jednej z wymian myśli …
„Czapla siwa
głową kiwa
bo Huberta ma za brata
i z nim czasem
w górze lata.
Podpisano:
poeta domorosły Stanisław J. Woś”

Staszka już nie ma między nami. To Norbert Hofmann-Delbor zadzwonił do mnie z informacją o pogrzebie… To Norbert wreszcie silnie wspierał nas (Izę Muszczynko i mnie) w tworzeniu książki, w której głos zabrali przyjaciele i znajomi Staszka pt. „Wywiedziony z ciemności i ze światła. In memoriam"
Nie ma z nami też już Norberta… a ci panowie tworzyli razem nieprzeciętny duet. Potrafili złożyć w wizualne arcydzieło niejeden materiał o Suwalszczyźnie i wiele książek „naznaczonych” zostało ich dotykiem. Mój pierwszy album „Napowietrzny” także… Dobrze było móc patrzeć jak pracowali… Wyciągnąłem wnioski. Taka osobista dygresja...

M: Dużo było instrumentów u pana Piotrka. Jeden instrument był z Rosji i przypominał takie małe cymbały, które miały kilkanaście strun i grało się na nich palcami. Dużo mniejsze od tych, które widziałem na koncercie w Jacznie.
Potem były fujarki. Były zrobione z czarnego bzu, bo łatwo je można wydrążyć. To także zapamiętałem. Ja w szkole uczę się grać na flecie prostym, ale on wydaje się bardziej skomplikowany od tych fujarek.

fot. Hubert, miniaturowe cymbały

fot. Hubert, Miłosz nawet nieśmiało reprezentował sekcję rytmiczną (co zobaczyć można na filmie)

fot. Miłosz, Piotrek gra na fujarce...

H: Kilka lat temu, podczas realizacji filmu o Rospudzie, zapytałem Piotrka o to, który instrument (a gra przecież na wielu) jest dla niego najważniejszy. Wskazał na skrzypce.
Piotrek spotkał Franciszka Racisa. Człowieka, który ponad 90 lat chodzi po tym świecie,  a pewnie od  40 gra na skrzypcach. Podpatrując  kogoś takiego, może się wiele nauczyć, a potem taką wiedzę wystarczy przepuścić przez siebie i mamy synkretyzm formy gotowy. 

fot. Hubert , z kotem...

M: Moim ulubionym instrumentem jest gitara. Chodzę na lekcje do pana Szczepana. Na gitarze można wydobyć wiele dźwięków i grać różne utwory. Muzyka jest fajna, bo przydaje się do takich rzeczy jak filmy i wtedy to my decydujemy jaka będzie.
Tata rozmawiał z panem Piotrem o nauczycielach, że teraz jest dużo łatwiej się uczyć grać. Można też zobaczyć w internecie. Kiedyś tak nie było, a tata z panem Piotrem musieli się wszystkiego nauczyć sami. Chyba teraz mam trochę łatwiej, bo mogę chodzić na zajęcia z muzyki i podpatrywać jak tata robi zdjęcia.

fot. Hubert, psu muzyka nie przeszkadzała...

H: Piotrek też fotografuje. Swego czasu sporo „plenerował” z Piotrem Bułanowem, a teraz raczej sam przemierza ostępy leśne w swojej okolicy. Po sesji „instrumentalnej” zabrał nas w las. Czyli teraz raczej będzie bardziej kolorowo...

M: Pojechaliśmy potem we trzech w plener. Naszym celem była rzeka Marycha.  Przeszliśmy się kawałek wzdłuż Jej brzegów. Było tam naprawdę wiele starych i dużych drzew. Tata mówił, że tu jest  prawie jak w Białowieży. Całe łąki zielonych roślin (nazwy, której nie pamiętam, tata pewnie uzupełni) i wyglądało to naprawdę wspaniale. Leżało też zwalone drzewo wraz z ziemią i liczyliśmy, że coś pod nim będzie, ale znaleźliśmy tylko rozbitą butelkę.

 fot. Miłosz, fragment butelki wrośniętej w korzenie, na wykrocie... jakaż tajemnica...

H: Rezerwat Kukle ma za zadanie zachować naturalne starodrzewy świerkowo-sosnowe… i chyba w jakimś stopniu mu się to udaje. Faktycznie sporo pokaźnych sosen i świerków dziś głaskaliśmy. Część w sposób naturalny (chociażby od kornika) umierała stojąc,  część pięknie gniła… widać jednak było odradzanie się młodego świerka…. Do tego wszystko spowite zielonością widłaka (to tej nazwy Miłosz nie pamiętał), a w dole meandrująca Marycha.
Najciekawsze było jednak wyjście na drogę i kontrast, który nas powalił. Po jednej stronie drogi  był rezerwat i okazały drzewostan… a po drugiej las „przemysłowy”, nasadzany brutalnie…

fot. Miłosz, taki świerk... głaskaliśmy

fot. Hubert, taką sosnę... gładziliśmy

fot. Hubert, takie próchno...

fot. Hubert, próchno w pozycji horyzontalnej

fot. Miłosz, widłaki na wykrocie

fot. Hubert, widłaki na pniu

fot. Hubert, my... prawie na widłakach...

 fot. Hubert, Marycha... i wrak

fot. Hubert, za tablicą dobry las (Rezerwat Kukle)


M: Moim najwspanialszym nauczycielem fotografii jest mój tata. To dzięki niemu zacząłem robić zdjęcia. Uwielbiam w weekendy wstawać wcześnie i jechać z nim w plener. Bardzo dużo rzeczy podpatruję wtedy, gdy tata robi zdjęcia. Moim marzeniem jest się kiedyś jeszcze przelecieć wraz z tatą na dwóch paralotniach. Ja na swojej, a tata na swojej. Pokazałby mi wszystkie najciekawsze miejsca, w których można zrobić zdjęcia.   

H: Taka puenta…


PS. Mieliśmy dać prezent Piotrkowi w postaci zdjęć... a sami wróciliśmy z prezentem... Bardzo dużo muzyki, w której tworzenie zaangażowany był nasz dzisiejszy Gospodarz (który był równocześnie Gościem)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz