sobota, 19 marca 2016

Eskadry gęsi, żurawi i kormoranów… czyli o kilku setkach (jak nie tysiącach) ptaków nad nami.



H: Dostaliśmy cynk, że 30 kilometrów od Suwałk przycupnęły gęsi. Taki odpoczynek na trasie… wiosna idzie, gęsi znów w przelocie. Miał być dziś inny wpis, ale się wczoraj „zdjął”, siła wyższa. A tu proszę. Dobrze, że są znajomi (także w portalach społecznościowych), którzy dostarczają nam materiał. Dzięki Robercie!  Dziś zatem zdjęcia gęsi zbożowych i żurawi... a pod koniec dajemy  krótki filmik z dzisiejszej akcji, tak żebyście choć trochę poczuli się jak my.

fot.Miłosz, a to tylko część ptactwa dziś spotkanego
 
M: Dziś wstaliśmy przed  5.00 i pojechaliśmy na gęsi. Dzięki panu Robertowi wiedzieliśmy gdzie są. W samochodzie trochę się baliśmy, że jedziemy bez sensu, bo przecież gęsi mogły w nocy polecieć dalej. Raz już tak mieliśmy z bobrami, bo miały być na pewno, a był tylko jeden zjedzony (zobacz wpis o "Walce bobra ze złem"). Za Raczkami leciało kilka żurawi, ale nie mieliśmy czasu się zatrzymać.

H: Wczoraj Piotrek (o którym już pisaliśmy - zobacz wpis ) pochwalił się w internecie przelotem dużego klucza gęsi po swoim (jego) nocnym niebie… Pierwsza myśl: pewnie to te nasze poleciały i nie ma po co jechać. Gęsi często latają w nocy, bo warunki są wtedy bardziej korzystne. Często wiatr cichnie. Czyli ptaki wzięły i się nam wywinęły. Bo przecież nie można tak jechać i tak od razu setki gęsi na nebie podziwiać. Tak nam wyobraźnia chodziła. ... Ale już się umówiliśmy. Z człowiekiem, z ptakami raczej się nie da.
Roberta znam od jakiegoś czasu, ale tylko „internetowo”. Człowieka z pasją wyczuwa się od razu. Wyczułem. O historii Jaćwieży... z błyskiem w oku,  do tego gra w koszykówkę (jedyny sport zespołowy, w który lubię się zaangażować dosłownie). A wczoraj napisał, że wszedł przypadkiem na potężne stado gęsi i zaprasza na sesję. I jak nie polubić takiego kogoś…  Nie da się zwyczajnie.

fot. Hubert, pod słońce

M: Pan Robert czekał na nas w samochodzie i pokazał jak dojść do ptaków. Pogadaliśmy chwilę, oczywiście cały czas idąc na miejsce. Jak już zza drzew zobaczyliśmy gęsi, to pan Robert się pożegnał, bo musiał iść do pracy. Dalej skradaliśmy się sami, ale niestety przestraszyliśmy gęsi  i cała chmara zaczęła latać nam nad głowami głośno gęgając.

fot.Hubert, takie poderwanie

fot. Miłosz, pojedynczo...

fot. Miłosz, trójkowo...

 fot. Miłosz, stadnie...

H: Są takie chwile, że wiesz, że to to. To było "to to" właśnie. Patrzyłem i euforia mnie przenikała. Setki gęsi nad nami, kakofonia dźwięków, chaos na niebie…  ale jednak jakiś porządek,  do tego klangor żurawi (które przyłączyły się do gęsi). Patrzyłem, słuchałem i nadziwić się nie mogłem. Z tego wszystkiego, dopiero pod dłuższej chwili zorientowałem się, że skowronek też swe trele puścił w eter…Wiosna...

fot. Hubert, z żurawiami...

fot. Hubert, a tu taka eskadra kormoranów się jeszcze dołączyła...

 fot. Hubert, konfrontacja

M: Tata został na polu kukurydzy, a ja pobiegłem nad jezioro, lecz nie zauważyłem ptaków w trzcinach, ale zdążyłem zrobić kilka zdjęć. Poleciały i wylądowały daleko za lasem. 

fot. Miłosz, nad wodą

fot. Miłosz, nad wodą

M: Potem poszliśmy tam z tatą i skradaliśmy się jak komandosi. Tata szedł przodem, a ja zanim. Weszliśmy do lasku i szliśmy drogą. Teraz gęsi już nas nie widziały. Ale nagle zaczęły nad nami przelatywać, to schowaliśmy się w krzakach i kontynuowaliśmy naszą drogę skacząc od drzewa do drzewa. Kiedy dotarliśmy na skraj lasu, to zobaczyliśmy jak całe stado chodzi po polu. Ustawiliśmy się tak, że żadna gęś nie mogła nas zobaczyć  i robiliśmy  zdjęcia.

fot. Hubert, tak daleko odleciały... a my za nimi

fot. Hubert, a wśród gęsi zbożowych i białoczelnych... jeden okaz nietypowy się ukrywa... 
bernikla białolica. Kto znajdzie?

fot. Hubert, żerują... a na czym...

fot. Miłosz, to resztki  zeszłorocznej kukurydzy przyciągnęły ptactwo wszelakie

fot. Miłosz

H: Staliśmy i fotografowaliśmy do bólu. Teraz nas nie widziały, a my mieliśmy mnóstwo czasu.  Do żerującego na resztkach kukurydzy stada dolatywały kolejne klucze. Robiło się jeszcze bardziej gęsto i gwarno. Nawet tak trochę nudnawo się zrobiło, bo bardziej chodziły niż latały. Zbyt bardzo zaczynały przypominać te babcine gęsi, co (dosłownie) pasać chadzałem… bo nawet taka ludowość mnie w życiu dopadła.
Babcia Stefania zawsze w okresie przedświątecznym miała w kartonowych pudełkach na murku ("suwalszczyznowaci" wiedzą o co chodzi) ptactwo wszelakie w stanie najbardziej „przytulaszczym” z możliwych. Pisklaki, „kurczaki” i „gęślaki”, mięciutkie, żółciutkie (jak już tak konsekwentnie  zdrabniamy) i pociesznie pokraczne przy okazji (szczególnie „gęsiarstwo”)… taka zabawa. A jak dorosły, to i się moje nastawienie zmieniło… szczególnie w sytuacji  podwórkowej. Nie dało się wyminąć śladów bytności i egzystencji prozaicznej. Zawsze się coś do domu przyniosło.

fot. Hubert

 
fot. Miłosz, a w piątek miałem oddawać pożyczony sprzęt... dobrze, że został.

M: Nagle usłyszeliśmy donośny krzyk żurawi, a gęsi podniosły głowy.

H: Koniec monotonii. Tym razem to eskadra żurawi (jakieś 12-15 sztuk) poderwała gęsi. Mogliśmy nagrać i fotografować start zespołowy, a po kilku kręgach nad polem… zespołowe lądowanie. I wszystko w zasięgu obiektywów. Żurawie też siadły i przechadzały się między gęsiami. Taka symbioza… choć ruchy i maniery raczej sugerowały arystokratyczne pochodzenie żurawi… gęsi takie jakieś plebejskie przy nich…

fot. Hubert

fot. Miłosz, eskadra żurawi, która "wzruszyła" gęsi...

fot. Hubert, podejście do lądowania w asyście gęsi...

fot. Miłosz, wspólny popas...

fot. Miłosz, kolejny odlot...

H: Gęsi kolejny raz się poderwały i odleciały kilkaset metrów dalej. Stwierdziliśmy, że dość już przeszkadzania strudzonemu ptactwu. Wszak droga przed nim jeszcze daleka.

M: Potem wracając zobaczyliśmy trzy sarny. Dwie uciekły szybko,  a druga zatrzymała się i patrzyła na nas.  Podeszła sobie spokojnie do lasu, stanęła i stała tak przez 30 sekund nieruchomo, albo i dłużej. Tata zaczął się śmiać głośno i do niej coś mówić, a ona stała i patrzyła w las. To pewnie od echa, które odbijało nasz głos od drzew sarna straciła orientację i nie wiedziała skąd my idziemy. 

fot. Miłosz, lewitacja sarny, pole (jak widać)  to samo... ależ kolory maskujące...

fot. Hubert, a to ta sarna zawieszona... tu też maskowanie widoczne

H: Taka dziś przygoda nas dopadła dzięki Robertowi. Lubię przypadki, takie niespodziewane sytuacje, dzięki którym jestem bogatszy o kolejne doświadczenie. Po raz pierwszy w życiu stałem na polu w centrum ptasiego młyna. Zadzierałem głowę wysoko, a gęba wciąż mi się uśmiecha…

Zobaczcie ten doskonały ruch przyrody, który widzieliśmy dziś my. Zapraszamy na krótki filmik... krótki, bo czas trwania: 1 (minuta) 36 (sekund)...





1 komentarz:

  1. No to mieliście wielkie szczęście, albowiem mogliście uczestniczyć w spektaklu stworzonym przez matkę naturę. Doskonale zostały wyreżyserowane różnego typu układy chreograficzne, scenografia również niezła, a o efektach akustycznych już nie wspomnę. Przy okazji dzięki Sudawskim także doznaliśmy przeżyć emocjonalno-artystycznych, nie ruszając się z domu. Maria Czygier

    OdpowiedzUsuń